Gość 17.11.2010 15:44
Witam. Nurtuje mnie pewne pytanie. Jak to jest możliwe że przysięgamy drugiemu człowiekowi miłość wierność i uczciwość małżeńską ale tylko do śmierci. Czy nie jest to zaprzeczenie dobra, miłości. Gdy jedno z małżonków umiera drugie może związać się z inną osobą ponownie? a osoba która umarła widząc to będzie czuła smutek ponieważ kochała tego człowieka a on zdążył pokochać już kogoś innego bo został sam? nie jest to egoistyczne myślenie?
Wedle nauki Jezusa w niebie ludzie nie będą się już żenić ani za mąż wydawać. Pewnie dlatego, że osiągają je ci, którzy wydoskonalili się w miłości. A temu, który kocha i patrzy na swojego małżonka z nieba na pewno nie będzie przykro, że jego ukochany poukładał sobie życie z kimś innym. Przecież to nie jest równoznaczne z tym, ze zmarłego już nie kocha...
Pytanie powtarza się już od jakiegoś czasu, więc pozwolę sobie napisać ciut więcej...
Wydaje się, że u jego podstaw tkwi niezrozumienie istoty miłości. Z natury swojej jest ona nastawiona na dobro osoby kochanej. Nie na zaspokojenie własnych, psychicznych potrzeb. Widać to bardzo dobrze, gdy przyjrzymy się miłości rodziców do dzieci. Dziecko wypełnia nieraz całe życie swojego ojca czy matki. Jest sensem jego istnienia. Zły to jednak rodzic, który chciałby to ukochane dziecko zatrzymać przy sobie; chciałby, by ta więź nigdy nie dojrzała; by nie dorosła razem z dzieckiem. Trzeba dziecku pozwolić odejść.
Miłość dorosłych, zamężnych i żonatych dzieci do rodziców jest inna niż miłość przedszkolaków. Ale też, mimo dystansu, istnieje. Założenie własnej rodziny niekoniecznie osłabia więź z rodzicami. Może jest to miłość bardziej na dystans. Ale przecież własnie wtedy okazuje się ona wyjątkowo mocno. W pamiętaniu, życzliwości, trosce. A dobrzy rodzice widząc szczęście swej dorosłej pociechy cieszą się dużo bardziej, niż gdyby wiecznie smutną i niezrealizowaną widzieli ją u swego boku. No i mogą cieszyć się kolejnym skarbem: wnukami.
Z miłością między małżonkami tez powinno być podobnie. Ich wzajemna miłość nie wyklucza - co oczywiste - miłości do dzieci. Nie wyklucza też pielęgnowania starych przyjaźni. Mądra żona nie będzie zazdrosna o to, że jej mąż spotkał dawno niewidzianego przyjaciela z młodości. Wręcz przeciwnie, będzie cieszyła się radością męża, że po latach się spotkali i sobie pogadali. Mądry mąż nie będzie urządzał scen zazdrości z powodu tego, że żona zabawiła dłużej u koleżanki. A nawet wtedy, gdy zauważy, że bardzo dba o swój wygląd, kiedy idzie do pracy. Wszak to, że jej koledzy uważają ja za miłą i piękną kobietę, tylko dodaje mu chwały.
I chyba podobnie jest z ta doskonałą miłością w niebie. Ona pozwala cieszyć się szczęściem osoby kochanej. I przy tym sama doznaje radości, którą daje pełne obdarowanie miłością. Tu chyba nie ma miejsca na zazdrość, na zastanawianie się, czy nie kocha za mało, czy nie tęskni do innej. Bo jest miłość wielka, czysta i bezinteresowna... Czy żona, która - upraszczając problem czasu w niebie - latami patrzyła z nieba na swojego męża, który borykał się z wieloma problemami, nie ucieszy się, gdy znajdzie on towarzyszkę życia? Czy ich spotkanie w niebie nie będzie wielką wyrozumiałością, radością ze szczęścia innych? Dodajmy: radością wszystkich...
Trudno ubrać w słowa takie intuicje. Wszak nieba nigdy nikt z żyjących nie widział. Łatwo tu o wyciągnięcie upraszczających wniosków, ze wyobrażam sobie niebo jak muzułmanin - z gronem hurys. Ale to nie tak. To intuicja, ze wydoskonalona miłość nie zazdrości... Może nieudolnie to przedstawiam, ale chyba tak własnie to jakoś można widzieć...
J.