Ada M. 20.04.2008 10:29

Mam wątpliwości co do swojej postawy wobec innych, skoro mam być przykładem dobrego chrześcijanina. Oto moja konkretna sytuacja: ktoś, z kim pracuję (jest moim przełożonym) bardzo chce się ze mną "przyjaźnić", zawrzeć bliższą znajomość, zwierzać mi się i radzić się mnie w różnych sprawach. Powiedział, że bardzo zapadłam mu w serce (tak to określił). Ale ja za nim nie przepadam, denerwują mnie jego wady, a zalety jakoś tego nie rekompensują. Nie chcę się z nim przyjaźnić, zawierać bliższej znajomości, rozmawiać z nim na tematy prywatne itp. Mówiłam mu o tym wyraźnie (bo wyraźnie pytał). Nie zgodziłam się nigdy (i to kategorycznie) na żadne prywatne spotkanie, odrzuciłam jego zaproszenie do grona znajomych na portalu "Nasza-Klasa", odrzuciłam wirtualne kwiatki od niego (wysłał je, choć kilka razy powtarzałam mu, żeby nie robił wobec mnie tego rodzaju gestów). Usłyszałam zarzut, że nie jestem dobrą chrześcijanką, że odrzucam człowieka, który potrzebuje rozmowy, że zrobiłam mu przykrość, że on nie zasługuje na takie traktowanie itd. Z jednej strony mam wrażenie, że próbuje manipulować mną, wzbudzając we mnie poczucie winy. Z drugiej jednak strony - jestem osobą głęboko wierzącą, nie chcę zamiatać problemów pod dywan, nie chcę być chrześcijanką-hipokrytką, która w kościele pięknie czyta, a odrzuca potrzebujących. Ale jestem matką samodzielnie wychowującą dziecko, nie mam przy sobie mężczyzny, który "odstraszałby" innych, jestem więc narażana na konieczność ciągłego odmawiania (a to pójścia na kawę, a to prywatną rozmowę, przeze mnie nie chcianą). Mam kolegów (choć staram się być ostrożna w zawieraniu przyjaźni z mężczyznami), ale w przypadku mojego szefa chodzi nie tyle o moją ostrożność, co o zwykłą, ludzką niechęć, jaką wobec niego odczuwam. Moje pytanie brzmi: czy powinnam tę niechęć (a czasem wręcz fizyczną odrazę) pokonać w sobie i pozwolić mu zbliżyć się do mnie jako mojemu znajomemu? Teoretycznie nie ma w tym żadnego niebezpieczeństwa. Ale instynkt podpowiada mi, że ten człowiek mógłby być ...kłopotliwy. Czy postępuję niewłaściwie, ignorując lub odrzucając jego otwartą postawę wobec mnie? Zaznaczam, iż nie zaznałam od niego niczego złego, raczej pomagał mi w kilku sytuacjach (choć o to nie prosiłam, a nawet wolałam, żeby nie pomagał). Czy mam prawo kierować się osobistymi upodobaniami dobierając sobie grono znajomych, czy też powinnam przyjmować wszystkich, których Bóg postawił na mojej drodze?
Ada M.

Odpowiedź:

Masz prawo sama dobierać sobie grono przyjaciół. Nie jest to niechrześcijańska postawa. Ale może ciut szerzej...

Zasadniczo nie byłoby dobrze, gdybyś nie chciała pomagać człowiekowi w prawdziwej potrzebie. Czasem trzeba wysłuchać czyjegoś rozgoryczenia, poradzić w kłopocie, pocieszyć, obdarzyć dobrym słowem. Ty jednak wyczuwasz, ze nie o taką zwyczajną pomoc tutaj chodzi.

Zazwyczaj człowiek nie ma nic przeciwko bezinteresownej życzliwości bliźniego. Ucieka, gdy widzi w tej życzliwości jakąś grę, próbę uwiązania. Podobnie jest w Twojej sytuacji. Czujesz, że wszystkie te zabiegi są próbą wymuszenia na Tobie jakiegoś zbliżenia się do tego człowieka. Nie zwyczajnej pomocy chce, ale ma nadzieję na jakiś związek z Tobą. A tego masz prawo nie chcieć. Próba wmawiania Ci, ze to nie po chrześcijańsku jest niepoważna. Bo chrześcijanka ma prawo wiązać się z kim chce.

J.
Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg