Wątpliwość 18.04.2023 13:48
Szczęść Boże. Proszę o ukrycie mojego pytania. Na początek przepraszam Odpowiadającego, że jako kolejny skrupulant będę Pana męczyć, ale nie mam się już do kogo zwrócić. Jak wspomniałem, jestem skrupulantem i czuję jakby z każdym dniem było coraz gorzej. Przeczytałem masę artykułów na ten temat, mam stałego spowiednika, nawet kupiłem sobie tą książeczkę „Skrupulantom na ratunek”. Ale nic mi nie chce pomóc i już nie wiem co mam zrobić. Ciągnie się to już około dwóch lat, jeśli nie więcej. Choć staram się stosować do rad spowiednika, to jest mi i tak bardzo ciężko i nie wiem czy dobrze robię. Głównie skrupuły zadomowiły się u mnie w sferze czystości. Proszę mi wierzyć, że każde wyjście do toalety jest dla mnie okazją do nowej wątpliwości. Tak samo każde spojrzenie na kobietę czy dziewczynę praktycznie równa się z nową wątpliwością. Gdybym te wątpliwości przyjmował za prawdę, to wychodziłoby, że dzienne popełniałbym jakieś 10 grzechów ciężkich. Brzmi to chyba absurdalnie. Przykładowo wczoraj miała miejsce taka sytuacja, że mojego przyjaciela zaczepiła jedna dziewczyna. Dodam, że była ubrana na sposób „letni”, że się tak wyrażę. I patrzyłem się na nich, choć chyba nie cały czas. Trzeba sobie powiedzieć, że z biologicznego punktu widzenia, taka dziewczyna będzie przyciągać wzrok chłopaka, co też się działo, choć myślę, że mi się to nie podobało. Przyznam się szczerze, że nie lubię lata, bo właśnie szczególnie w tej porze roku dziewczyny ubierają się dla mnie po prostu niestosownie, co mnie naraża na jeszcze większe skrupuły, co ma niestety miejsce. Nie wiem po prostu czy popełniłem grzech patrząc się na tą dziewczynę. W sercu słyszę, że nie, ale wątpliwości i tak są. A ten głos w sercu odczytuję jako głos sumienia, czyli Boga. Ale trudno mi się do niego zastosować. Z drugiej strony to normalne, że dziewczyna przyciąga wzrok chłopaka, bo to naturalne i dobre. Trzeba sobie powiedzieć, że piękno dziewczyn jest tak naprawdę darem od Boga, jest Jego pięknem, co jest tym bardziej wspaniałe i dobre. Poruszyłem temat patrzenia na dziewczyny ze stałym spowiednikiem, który mi powiedział, że grzech będzie w momencie, „Kiedy sam będę szukać okazji, trwać, umaniać. Celowo i świadomie”. To są słowa, które sobie zapisałem po spowiedzi, ale tak mniej więcej mi wtedy powiedział. Ale nie jestem w stanie stwierdzić, czy tam popełniłem grzech czy nie. Nie wiem co zrobić. Nie wiem czy to normalne, ale mam tak, że jak się spojrzę na dziewczynę czy kobietę, mój wzrok od razu chce iść patrzeć w miejsca intymne. I teraz, gdy będzie lato, jest to dla mnie szczególna udręka. Nie wiem co zrobić, nie wiem czy w tej sytuacji, którą opisałem wyżej popełniłem grzech i nie wiem czy mogę przystępować do Komunii. Staram się iść za radami spowiednika, ale ciągle mi się przypominają różne sytuacje z przeszłości i ciągle się czuję, że pomimo regularnej spowiedzi, ciążą na mnie grzechy ciężkie i że zatajam grzechy ciężkie i przystępuję do spowiedzi jak i Komunii świętokradzko, a w konsekwencji będę potępiony, bo Bóg być może daną rzecz, którą ja nie uznałem za grzech ciężki, jednak uzna za grzech ciężki i przez to będę potępiony. Wiem, że to pokraczne myślenie, ale tak właśnie u mnie jest. Ja też już od dłuższego czasu nie spowiadam się z grzechów ciężkich, bo robiąc rachunek sumienia czy zastanawiając się nad sobą ich po prostu nie widzę i z tego powodu zawsze gdy jestem na Mszy to przystępuję do Komunii. Ale wątpliwości mówią mi co innego i każda Msza jest pełna wątpliwości, a każda Komunia jakby była świętokradzka, tak się czuję. Nie wiem, czy ja się oszukuję, czy jak, że nie widzę grzechów ciężkich u siebie. Nie wiem. Nie wiem gdzie szukać ratunku i jak z tego wyjść. Te skrupuły doprowadziły mnie do takiego etapu, że o krok nie straciłem wiary. Z resztą, dalej mam wątpliwości co do wiary. Ale wiem, że ja szukałem pewności w wierze, a nie tędy droga. Dlatego podjąłem decyzję, że po prostu wierzę. Przełomowe tutaj były ostatnie Święta Wielkanocne. I wierzę, po prostu. Nawet jeśli by Pan Jezus okazał się kłamstwem itd., to trudno – najwyżej przeżyję dobrze swoje życie. Przepraszam, że tak piszę, ale takie wątpliwości mnie już dopadły. Dlatego postanowiłem, że pomimo wszystko po prostu wierzę. Tak po prostu. Bo widzę, że to Pan Jezus jest drogą, prawdą i życiem i wiem, że dla wielu osób jestem też wzorem wiary i nie mogę się poddać. Chcę na końcu swojego życia powiedzieć to co Św. Paweł w 2Tm 4, 6-8. Bardzo tego pragnę, ale przez skrupuły czuję się, jakby już wszystko było stracone, jakby to już nie miało sensu, że już po wszystkim. A tak bardzo chcę być zbawiony i na zawsze z Panem Jezusem. A nie wiem czy dobrze rozeznaję moje wątpliwości, czy gdzieś tam czasem nie ma grzechu ciężkiego. Nie wiem co zrobić, bardzo proszę o jakąś radę, pomoc, ale nade wszystko modlitwę, żebym się nie poddał i wytrwał, bo jeszcze całe życie przede mną, a tylko z Panem Jezusem je dobrze przeżyję. Na koniec chciałbym się jeszcze spytać o jedną rzecz. Kiedyś napisałem do spowiednika: „(…) Wątpliwości, niepokój, lęk itp., itd., świadczą, że grzech ciężki nie został popełniony i tak też mam uznawać?”. Wtedy spowiednik mi odpisał: „Tak”. Ale jak na to patrzeć? Że gdy pojawia się wątpliwość i lęk i niepokój to wtedy to nie jest grzech ciężki? Czy wystarczy, że pojawi się sam lęk, sam niepokój czy sama wątpliwość i wtedy to świadczy, że to nie jest grzech ciężki? Dziękuję za pomoc i przepraszam za moje skrupulanctwo. Pozdrawiam
Nie ma za co przepraszać. Współczuję... Zwróć uwagę na to, co sam napisałeś: rozum podpowiada ci jedno, ale coś cię gnębi, sprawia, że nie bardzo ufasz swojemu rozeznaniu, czujesz (!) że to mogło być poważne grzechy, czujesz (!) że ze spowiedziami mogło coś być nie tak... No właśnie. Rozum, czyli sumienie - bo sumienie to sąd rozumu właśnie - wyraźnie podpowiada jedno. A uczucia, konkretnie lęk, podpowiadają drugie. Gdybyś miał np. ocenić czyjąś pracę domową, kierował byś się rozumem czy uczuciami wobec tej osoby? Gdybyś miał ocenić, czy kiełbasa nadaje się do zjedzenia czy już nie kierowałby się rozumem czy uczuciem. w tym wypadku pragnieniem, by kiełbasę zjeść? No właśnie. To rozum ocenia, nie uczucia. Dlatego nie ma co w ocenie dobra i zła odwoływać się do uczuć. Rozum tu jest istoty. A skoro rozum mówi, że grzechu nie było, to grzechu nie ma. I nawet gdyby rozum, mimo starań, trochę się pomylił, trudno. Nie ma nad czym rozdzierać szat, bo pomyłka to nie celowe zatajenie winy...
Czyli - podkreślmy raz jeszcze - powinieneś kierować się rozumem, nie lękiem. Co z tym lękiem zrobić? Myślę, ze sama świadomość, że właśnie rozumem trzeba się kierować, a nie lękiem sprawia, że ten lęk może się znacznie zmniejszyć, a nawet minąć. No bo znaczy, że ten lęk jest irracjonalny. Tak jak lęk przed zejściem do piwnicy czy przed upadkiem z wysokości, gdy patrzy się w dół przez zamknięte okno. Jasne, ten lęk może człowiekowi towarzyszyć, ale skoro jest irracjonalny, to można co najwyżej dziwić się, ze jest, ale na pewno nie trzeba się zamartwiać, że człowiek powinien się nim kierować. Nie, kierować trzeba się rozumem, nie lękiem.
Jak wyłączyć lęk? Moim zdaniem dobra jest metoda "raz kozie śmierć". No i co się stanie, jeśli zrobię coś wbrew temu swojemu lękowi? Piorun mnie trzaśnie? Ziemia się pode mną rozstąpi? Nie. Bóg dał człowiekowi rozum i na pewno nie będzie żądał od nas, byśmy jego (rozumu) osąd zastępowali lękami. Nie. Po to mamy rozum, by go używać. Także w kwestii rozeznania dobra i zła.
J.