Gość 14.10.2013 20:30
Czy umierając w grzechu ciężkim nie ma się już "szans" na niebo?
W Katechizmie Kościoła katolickiego (1033) napisano:
Nie możemy być zjednoczeni z Bogiem, jeśli nie wybieramy w sposób dobrowolny Jego miłości. Nie możemy jednak kochać Boga, jeśli grzeszymy ciężko przeciw Niemu, przeciw naszemu bliźniemu lub przeciw nam samym: "Kto... nie miłuje, trwa w śmierci. Każdy, kto nienawidzi swego brata, jest zabójcą, a wiecie, że żaden zabójca nie nosi w sobie życia wiecznego" (1 J 3, 14 c-15). Nasz Pan ostrzega nas, że zostaniemy od Niego oddzieleni, jeśli nie wyjdziemy naprzeciw ważnym potrzebom ubogich i maluczkich, którzy są Jego braćmi. Umrzeć w grzechu śmiertelnym, nie żałując za niego i nie przyjmując miłosiernej miłości Boga, oznacza pozostać z wolnego wyboru na zawsze oddzielonym od Niego. Ten stan ostatecznego samowykluczenia z jedności z Bogiem i świętymi określa się słowem "piekło".
Małe uwagi do tego, co napisano w Katechizmie.
Grzech ciężki (śmiertelny) to wielkie zło popełnione w pełni świadomie i w pełni dobrowolnie. Jeśli brakuje jednego z tych czynników, nie ma grzechu ciężkiego. Czyli mała waga zła, niepełna świadomość niepełna dobrowolność wykluczają możliwość popełnienia grzechu ciężkiego. Bóg zna serce człowieka lepiej niż on sam i może czasem inaczej niż my ocenić tę świadomość i dobrowolność zła. Może się więc wydawać, że ktoś umiera w grzechu ciężkim, a Bóg może widzieć sprawę inaczej...
Po drugie... W katechizmowym wyjaśnieniu napisano o braku żalu za grzech. Jeśli grzesznik żałuje - np. planuje spowiedź ale nie zdążył - to Bóg ten żal też widzi...
J.