Monika 23.06.2017 23:18

Szczęść Boże,

Wiele razy pojawiają się tu pytania związane z trudnymi relacjami z "toksycznymi" rodzicami. I odpowiedzi są takie, jak wskazuje moje własne sumienie - w skrócie, że trzeba się usamodzielnić, nie pozwolić się wykorzystywać, i że mądra miłość to nie jest zgadzanie się na wszystko.

Również ja pisałam tu kiedyś o mojej relacji z teściową, i jednocześnie relacji mojego Męża z jego Mamą. Podam jeden przykład, który tę relację świetnie obrazuje. Kiedy ja byłam w szpitalu i miałam rodzić dziecko, rodzina Męża uważała, że Mąż powinien ich odwiedzić, a mnie zostawić. Nie chcę mnożyć przykładów, ten pewnie wystarczy, w razie potrzeby więcej było w moim innym pytaniu http://zapytaj.wiara.pl/pytanie/pokaz/389695. Nie nalegam na wracanie do tamtego pytania, podaję na wszelki wypadek gdyby coś nie było jasne z tego co teraz napiszę.

Dziś trafiłam na dwa testy, które prawie mnie zabiły. Nie przesadzam niestety, bo od pewnego czasu mam związane z tą chorą relacją myśli samobójcze. Sytuacja wpędziła mnie w nerwicę, leczę się, bez skutków. Najpierw podam te myśli, a później będzie pytanie.

Pierwszy tekst to wypowiedź biskupa Hossera. Usłyszałam ją w radiu, i bardzo chciałam znaleźć, żeby dokładnie zacytować, ale nie udaje mi się, więc powiem z pamięci. Przykazanie "czcij ojca i matkę" zobowiązuje nas do tego, by na rodziców nie patrzeć jak na przeszkodę dla dorosłego życia, ale raczej jak na szansę by korzystać z ich rad i mądrości.

Druga myśl to rachunek sumienia dla narzeczonych, który znalazłam szukając dokładnych słów biskupa. W rachunku są takie uwagi i pytania dotyczące czwartego przykazania:

"Pan Bóg, w swojej miłości postanowił, że "opuści człowiek ojca i matkę, i złączy się z żoną swoją". Chce On, żebyśmy wzajemnie dla siebie byli ludźmi najdroższymi, żebyśmy kochali się więcej niż kochamy własnych rodziców i byli dla siebie na pierwszym miejscu. Ale przecież dla naszych rodziców to my jesteśmy największą doczesną wartością. Choć więc nie możemy ich miłości odpowiedzieć tak, jak Oni nas kochają, to nie wolno nam podeptać rodzicielskiego serca i zapłacić im obojętnością lub wzgardą. Nie wolno nam okazać, że ich miłość nas krępuje lub nam ciąży (sic!). Nie wolno dopuścić, żeby się poczuli zbędni, bo oni swoje życie nam poświęcili. Czy nie odmawialiśmy im naszej pomocy w trosce o dom rodzinny? (sic!) Czy staraliśmy się wyręczać rodziców? Czy nie odmawialiśmy im prawa współdecydowania o naszych sprawach? (sic!) Czy nie narzekamy na nich?(sic!) Czy nam nie przeszkadzają? (sic!) A może w zdenerwowaniu odpowiedzieliśmy im niegrzecznie, może nasze zachowanie ich obraziło? Czy nie dawaliśmy im odczuć, że marzymy o tym, aby się wreszcie wyrwać z rodzinnego domu i całkowicie od nich uniezależnić? (sic!) Czy słuchamy rad i wskazań rodziców? "

Kiedy rozmawiam z ludźmi wierzącymi to dzieje się rzecz dla mnie zupełnie nie do pojęcia. Oni jednocześnie robią dwie rzeczy nie do pogodzenia dla mnie:
1. Widzą mądrość takich słów biskupa i z korzyścią korzystają z takiego rachunku sumienia. Mówią, że warto słuchać tak wyrażonego nauczania Kościoła, i że chcą być posłuszni woli Bożej.
2. Mówią mi, że nie powinnam się dawać wykorzystywać rodzinie męża, i że pozwalanie im na to jest niechrześcijańskie

Dla mnie albo jedno, albo drugie.

Mówiąc "nie" rodzinie Męża, łamię te zasady, które podane są w rachunku sumienia. Sprzeciwiam się nauczaniu Kościoła wyrażonemu z nauczaniu biskupa. Przecież:
-ich zachowanie nas krępuje lub nam ciąży (kiedy nie pozwalają nam zostać z Mężem we dwójkę),
-czują się zbędni (ciągle to słyszę...),
- odmawiam im swojej pomocy(bo ich zdaniem powinnam rzucić swoją pracę, bo zapragnęli kwiatki posadzić w ogródku i nie ma kto tego zrobić),
- odmawiam im pomocy w trosce o dom rodzinny (bo nie wolno mi się z nikim spotkać, bo zawsze znajdzie się coś do posprzątania),
- odmawialiśmy im prawa współdecydowania o naszych sprawach (tu nawet nie wiem jak skomentować),
- narzekamy na nich (właśnie to robię),
- przeszkadzają nam (mówiąc wprost - wchodzą do pokoju bez pukania w chwilach naszej intymności),
- dawaliśmy im odczuć, że marzymy o tym, aby się wreszcie wyrwać z rodzinnego domu i całkowicie od nich uniezależnić (ależ my to zrobiliśmy, czego oni nie przyjęli nawet do wiadomości),
- nie słuchamy rad i wskazań rodziców (nie daję dziecku ciastek chwilę przed obiadem)

W poradniach rodzinnych ludzie twierdzą, że relacje z rodzicami takie jak ta moja często skutkują rozwodem. I mówią, że to skutek tego, że ludzie nie przecięli pępowiny, czyli nie żyją zgodnie z Bożym planem dla małżeństwa i rodziny, który to plan jest przekazywany w nauczaniu Kościoła. No to ja tę pępowinę próbuję przeciąć, uczę się nie ulegania, uczę się mądrej i wymagającej miłości. I wtedy okazuje się, że... grzeszę. Bo nauczanie Kościoła jest przecież zawarte też w tym, co cytowałam powyżej.

Zupełnie nie umiem tego pogodzić. Dla mnie to jest sprzeczne.

Dla jasności - moje sumienie zdecydowanie podpowiada mi, że robienie rzeczy, które w tym rachunku sumienia są uznawane za grzech, wcale grzechem nie jest, a wręcz jest czymś koniecznym dla dojrzałości do małżeństwa. By z mężem walczymy o to, byśmy decyzje podejmowali my i nie dopuszczamy do tego rodziców. Tego zresztą nauczyliśmy się m.in. z katolickich książek np. Jacka Pulikowskiego. Tymczasem według tego rachunku sumienia grzeszymy przez to.

Znam już Pana Zdanie na temat mojej sytuacji rodzinnej. Teraz bardziej chodzi mi o zagadnienie wierności nauczaniu Kościoła.

Jedni mówią: wolą Bożą jest przeciąć pępowinę, takie jest nauczanie Kościoła.
Inni mówią: wolą Bożą jest nie ranić niczym rodziców i pozwolić im współdecydować (itp.), takie jest nauczanie Kościoła.

Gdzie jest błąd?

Odpowiedź:

Błąd tkwi w braku roztropności i umiarkowania...

Wypowiedź arcybiskupa Hosera jest na tyle ogólna, że trudno wprost odnosić ja do Pani sytuacji. Miał on pewnie na myśli sytuacje zupełnie różne od tej, przez Panią opisywane...

Podobnie jest z owym rachunkiem sumienia. Choć tu zwróciłbym uwagę, że jedno z jego pytań wskazuje, iż chodzi o dzieci mieszkające jeszcze w rodzicielskim domu. No i o dzieci, nie synową...

Roztropność i umiarkowanie... Obok sprawiedliwości i męstwa to tzw cnoty kardynalne. Czyli takie, wokół których powinny być zorganizowane wszystkie inne. Także realizacja przykazań. Na przykład?

  • Trzecie przykazanie nakazuje w niedzielę odpoczywać. Roztropność i umiarkowanie wskazują, że opieka nad chorym mężem nie jest złamaniem tego przykazania. 
  • Jedno z przykazań kościelnych nakazuje w niedzielę uczestniczyć we Mszy. Roztropność wskazuje, że kiedy np. człowiek jest chory i mógłby wielu pozarażać, do kościoła iść nawet nie powinien. Umiarkowanie zaś każe nam nie odsądzać od czci i wiary tego, kto trochę przeziębiony jednak do kościoła poszedł, choć przecież mógłby kogoś zarazić...
  • Nie zabijaj - głosi piąte przykazanie. A roztropność wskazuje, że zabicie napastnika bywa usprawiedliwione...

Tak też jest z czwartym przykazaniem. Roztropność każe nam odróżnić sytuacje, w których dzieci zupełnie nie interesują się rodzicami i nie udzielają im koniecznej pomocy od tych, w których rodzice zbytnio ingerują w sprawy dzieci i one muszą się przed tą agresją rodziców bronić. Umiarkowanie zaś pozwala nam na przykład zauważyć, że jest różnica między niespełnieniem jednej czy drugiej prośby rodziców, gdy te prośby są kierowane raz na rok, a niespełnieniem tych próśb, gdy rodzice mają ich kilka dziennie i wymyślają ciągle nowe...

Proszę w ocenie własnej postawy kierować się roztropnością i umiarkowaniem. Nie zasadami,do których przestrzegania ten i ów wzywa, choć niekoniecznie uwzględniając różne sytuacje, w których ludzie się znajdują...

A co do rachunków sumienia... Proszę pamiętać, że piszą je różni ludzie. Mający różne doświadczenia. Niekoniecznie świadomi, że w konkretnych sytuacjach trafiają kulą w płot...

J.

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg