Krzysztof 11.06.2022 14:38
Szczęść Boże. Przepraszam że list będzie tak długi, ale muszę to z siebie wyrzucić. Podzielę ten list na dwie części. Jestem chłopakiem a ponadto ministrantem z około dziesięcioletnim stażem oraz mam spowiednika, u którego zawsze się spowiadam co 2 tygodnie.
1. Jednakże pomimo tego wszystkiego mam wrażliwe sumienie, aż za bardzo. Być może podchodzi to pod skrupulantyzm. Naprawdę szczerze chcę kochać Boga, staram się żyć najlepiej jak potrafię. Ale gdy jest jakaś zła sytuacja to prawie zawsze mam dręczące mnie wątpliwości, z którymi nie potrafię sobie poradzić. Ksiądz, u którego się spowiadam powiedział, że wątpliwość działa na moją korzyść i gdy nie jestem pewny, że spełniłem trzy warunki konieczne do zaistnienia grzechu ciężkiego, to mogę przystępować do Komunii. Staram się tak czynić, ale cały czas żyję w lęku i strachu, że się mylę i się oszukuję i jednak popełniłem grzech ciężki i przystępuję do Komunii świętokradczo. Po prostu mam dość tych udręk i nie potrafię „wyłączyć” tego lęku, jak to Odpowiedający wielokrotnie radził. Nawet mogę powiedzieć, że gdy przyklękam kilka sekund przed przyjęciem Komunii pojawia się u mnie taka szatańska myśl: „O a teraz przystąpisz do Komunii świętokradczo”. Co ja mam czynić? Jest na to jakaś metoda? Nie mam w swoim sumieniu takiej świadomości, że na pewno świadomie i dobrowolnie w ważnej materii złamałem Boże słowo. A mam setki wątpliwości. Zauważyłem też, że od dłuższego czasu nie widzę u siebie grzechów ciężkich. Nie wiem czy źle robię rachunek sumienia? Staram się żyć naprawdę dobrze i nie wyobrażam sobie się np. onanizować czy powiedzieć na czyjś temat kłamstwo. Może wszystko jest dobrze, a ja się niepotrzebnie martwię?
Więc mam na przekór wątpliwościom ufać spowiednikowi i przystępować do Komunii dopóki nie będę mieć 100% pewności, że popełniłem grzech ciężki?
2. Jak ja mam pozbyć się tego lęku i strachu? Nie chcę żeby tak wyglądało całe moje życie, bo chrześcijanin to przecież człowiek radosny a nie żyjący w strachu.
3. Podam teraz przykład konkretnej sytuacji gdzie mam wątpliwości, ale bardzo proszę o ukrycie tego podpunktu, bo zostanę rozpoznany, a to mi nie pomoże.
(...)
4. Bardzo dużo tych wątpliwości staram się rozeznawać u spowiednika, ale czuję, że stałem się od niego zależy, od jego opinii i sam nie potrafię rozeznać czy coś jest grzechem ciężkim czy nie. Czy więc mam iść za jego radą i gdy mam wątpliwości to po prostu przystępować do Komunii? I co zrobić z tym uzależnieniem od niego?
5. Te wątpliwości tak mnie męczą, że kompletnie zatruwają mi życie. Dzisiaj stwierdzam jasno, że nie umiem i nie wiem jak się modlić i nie widzę Boga obok siebie. Wiem, że On jest i zawsze gdy ktoś to atakuje, bronię Boga. Ale modlitwa sprawia mi ogromną trudność i czasami po prostu przychodzą mi myśli, że to wszystko bez sensu, choć cały czas trwam. Ale brak mi siły, pocieszenia, nie czuję Boga przy sobie. Nie wiem już co robię źle. Co mogę na to poradzić?
6. Do tego wszystkiego mam obawy o moje zbawienie, że go nie osiągnę przez to wszystko, że trwam w grzechu. Co mogę na to poradzić?
1. Tak, ufaj radom spowiednika. Na pewno nie jest tak, że jak człowiek się stara, a nie widzi u siebie grzechów ciężkich, to znaczy że się okłamuje. Nie, to znaczy, że to staranie się mu wychodzi. Zresztą ja się zastanowić, to człowiekowi chcącemu być uczniem Jezusa nie tak łatwo ciężko zgrzeszyć. No bo jeśli chce dobra, to łatwo żeby świadomie, dobrowolnie, zrobił coś bardzo złego? Chyba nie.
2. Co zrobić z lekiem nie wiem. Napisałem: musisz go wyłączyć. Choćby na zasadzie "raz kozie śmierć". Czyli: no i co? Jeśli Bóg mi nie wybaczył/coś traktuje jako grzech ciężki to trudno. Rozum mówi co mówi, ale gdyby było inaczej już nic na to nie poradzę; Bóg chce mojego zbawienia, to niech się martwi.
Bo tak naprawdę nie masz innego wyjścia. Robisz cz potrafisz, nawet Ci się - na rozum - udaje. Co możesz zrobić więcej? Strach to coś, co od Ciebie nie bardzo zależy. No pojawia się, trudno. Ale nie ma co się przejmować. To jak ze strachem patrzenia przez zamknięte okno na 20 piętrze. Lęk wysokości? No tak, ale przecież jak się nie zawali budynek - a czemu miałby - to człowiek przez nie nie wypadnie, prawda? Ten strach nie ma sensownych podstaw. I nie ma innej metody zwalczenia go, jak przyzwyczajenie się, że jest i ignorowanie tego. Wtedy szybko zniknie. Najgorzej, gdy człowiek zaczyna się nakręcać...
3. Z dwóch powodów nie był to grzech ciężki. Przede wszystkim z tego, że obiektywnie rzecz biorąc nic złego nie zrobiłeś. To, ze nauczyciel poczuł się dotknięty - a wynika z tego co piszesz, że raczej tylko by zaskoczony sytuacją, nie zrozumiał, że to był żart - nie ma znaczenia. Nic wielkiego się nie stało, nikt nie został obrażony.
A pod drugie skoro rozeznałeś, ze to nie będzie złe - a ja teraz na dodatek potwierdzam, że złe nie było - to nawet gdyby się okazało złe, nie byłoby grzechu ciężkiego. Jeśli wysiadło światło w domu, biegniesz do skrzynki i widzisz wyłączone bezpieczniki i je włączysz, a nie wiesz, że ktoś je wyłączył bo grzebie w elektryce i prąd do kopnie, to nie ma grzechu ciężkiego; nie wiedziałeś, że robisz coś złego, bo normalnie włączenie z powrotem światła w domu po wybiciu bezpieczników nie jest najmniejszym złem.
4. Trzymaj się rad spowiednika. A uzależnienie od niego... No po prostu stopniowo w coraz większej ilości spraw decyduj sam. Dla niego zostawiaj tylko te, które są dla Ciebie najtrudniejsze. Ale pamiętaj: nie ma znaczenia, że czujesz, ze się boisz że to był grzech ciężki. Liczy się rozeznanie rozumem. Więc jak się boisz, a rozum mówi, że nie ma czego, to wyłącz ten strach, zignoruj go i nie zawracaj spowiednikowi głowy.
5. No widzisz... Do tego Cię właśnie to trzymanie się lęku prowadzi. Do tego, że coraz niechętniej patrzysz na Boga. Jeśli tak jest, to od kogo mogą pochodzić te twoje lęki, co? Odrzuć je.
6. Jak wyżej. Odrzuć ten lęk. Nawet jeśli się pojawia, odrzuć go, nie kieruj się nim. On jest irracjonalny.
J.