Gość 28.10.2011 14:21
Czy możliwe jest w ogóle, czy komukolwiek udaje się przeżycie dorastania, młodości w sposób całkowicie czysty? Nie pytam, by znaleźć usprawiedliwienie dla własnych grzechów, ale z rozpaczy, jako przyszły rodzic. Ani mnie, ani żadnemu z moich przyjaciół nie udało się nie uwikłać w jakiegoś rodzaju kłopoty ze sferą seksualności, a mówię przecież o Chrześcijanach albo ludziach o poglądach wysoce chrześcijańskich. Wiadomo, jak wygląda dzisiaj kultura, nie jest już tak, że taki dziesięciolatek nie wie, co to pornografia; skoro zatem "w dzisiejszych czasach" absolutnie nie da się uchronić młodego człowieka od zetknięcia się z brudem, to czy istnieje jakikolwiek sposób na uchronienie od "ubrudzenia" się? Nie są to przecież takie grzechy, które wynikają ze złych skłonności czy wad, które ktokolwiek "musi" popełnić; a jednak wszyscy prędzej czy później je popełniają! Jak mówię, myślę tutaj o przyszłym wychowywaniu własnych dzieci, które pewnie będą dorastały w świecie jeszcze bardziej zepsutym i pociągającym do rozpusty; co można zrobić? I jak w ogóle przeżywać "rodzenie się" swojej seksualności w sposób czysty, skoro w innych aspektach dorastania zwykliśmy polegać na metodzie prób i błędów? Proszę Odpowiadającego o pomoc, o rozjaśnienie mi jakoś tej kwestii, może o polecenie jakiejś dobrej książki na ten temat...
W okresie dorastania trudno w ogóle nie zetknąć się z zagadnieniem seksualności. Jeden będzie to przeżywał mniej, drugi bardziej burzliwie. Czasy mamy jakie mamy, więc całkowite izolowanie dzieci od tego tematu na dłuższą metę nie ma sensu. Trzeba raczej uczyć mądrego korzystania z tego, co oferuje świat. Czyli uczyć samodzielnego dokonywania dobrych wyborów. Trzeba promować wartość osoby, popierać to wszystko, co dobre, piękne i szlachetne; trzeba zaciekawiać światem, wprowadzać do dobrych pasji, a nie tylko piętnować zło. A jeśli dorastające dzieci przed czymś naprawdę bezwzględnie chronić, to przed pornografią...
Seksualność jako taka jest czymś dobrym. Nie chodzi więc o to, by człowiek zupełnie się od niej odciął, ale żeby się nauczył mądrze i dobrze z niej korzystać. Czyli żeby chciał poczekać na to, by korzystać z niej dopiero w małżeństwie. Proszę zauważyć jakie pod tym względem mamy paskudne czasy. Choć prawo zezwala na ślub osiemnastolatkom, niewielu w tym wieku na ślub się decyduje. Lata oczekiwania na rozpoczęcie współżycia na pewno nie sprzyjają trwaniu w czystości. Im dłużej to oczekiwanie trwa, tym łatwiej zaplątać się w jakieś nieciekawe sprawy. Jako społeczeństwo powinniśmy chyba na nowo zacząć promować instytucję małżeństwa. Ona nie ma być zwieńczeniem dziesięciu lat chodzenia ze sobą. Ona jest po to, żeby iść razem przez życie. Decyzję, ze chcemy być razem można spokojnie podjąć po pół roku czy roku, a nie latach ośmiu czy dziesięciu...
Przesada? Nieodpowiedzialne? Nieprawda. Przed ślubem wcale nie trzeba się dobrze poznać. Trzeba chcieć być razem. I trzeba być gotowym na kompromisy. A tego najdłuższe nawet narzeczeństwo nie nauczy...
Takie ogólnik? W zasadzie tak. Bo pominąłem milczeniem to co najistotniejsze: to, że młody człowiek w czasie fizycznego dojrzewania dorasta także jako osoba. Inaczej dziewczyna, inaczej chłopak. I w tym tkwi sedno problemu.
Chłopak w zasadzie cieszy się, że jest facetem. Ale nie jest pewny swojej roli. Bo co znaczy być prawdziwym mężczyzną? Zbudować dom, spłodzić dziecko, zasadzić drzewo? Dorastający młodzieniec nie ma na to szans. Nawet jeśli będzie miał dziecko, nie będzie w stanie odpowiedzialnie się nim zająć. Bo jeszcze nie ma pracy, bo jeszcze studia itd itp. Dlatego młodzi mężczyźni próbują swojej męskości w konfrontacji z innymi mężczyznami oraz - to ważne - w relacji z kobietami. Niekoniecznie prawdziwymi. Gdy brak im śmiałości, wtedy i z wyimaginowanymi. A że seksualność działa trochę jak narkotyk, pojawia się pragnienie jak najczęstszego z niej korzystania. Nie hamowane zwyczajną w małżeństwie troską o codzienne sprawy...
Chronić chłopaka przed pożarem seksualności najlepiej wiec będzie przez jak najwcześniejsze wprowadzanie go w dorosłość; powierzanie mu naprawdę ważnych i odpowiedzialnych zadań. I unikanie jak ognia traktowania go jak dziecko.
Z dziewczynami jest inaczej. Dorastająca kobieta zazwyczaj nie ma wątpliwości, że jest kobietą (dla przypomnienia - taki właśnie dylemat ma często dorastający chłopak), ale niespecjalnie się z tego faktu cieszy. Bo być kobietą jest trudniej. Wiąże się z tym wiele nieprzyjemnych spraw (nie tylko fizjologicznych, ale i kulturowych) i chyba dopiero macierzyństwo to wszystko wynagradza. Dorastająca kobieta często szuka więc akceptacji dla swojej kobiecości. Jej pragnienie bliskości dorastający młody mężczyzna często będzie traktował jako zaproszenie do seksu (któremu nie może odmówić, bo przecież chce być prawdziwym mężczyzną). I dziewczyna, szukając tej akceptacji, często nie odmówi. Jeśli zaś dziewczyna jest ładna nauczy się, że akceptację, podziw środowiska może otrzymać samym wyglądem, a jej głową (tym co w środku) nikt się nie interesuje. Nauczy się otrzymywać akceptację bardzo powierzchowną, też nie dającą jej w zasadzie prawdziwego poczucia satysfakcji.
Co robić z dorastającą dziewczyną? Trzeba jej pomóc zaakceptować. Powinna usłyszeć, że coś zrobiła mądrze, dobrze, że jest sympatyczna, miła i ładna. Wtedy nie tak łatwo wpadnie w jakieś złe, ale akceptujące ją, towarzystwo. Uwaga: oczywiście błędem byłoby zwracać uwagę tylko na wygląd dziewczyny. Akceptacja jej jako człowieka, jako osoby znaczy dużo więcej niż powierzchowność. Zwracanie uwagi tylko na ładny wygląd też może jej osobowość wypaczyć...
To oczywiście tylko pewien schemat. Nie wszyscy do niego pasują. Rodzice zawsze powinni wsłuchiwać się w to, co mówią ich dzieci. Nie przepytywać, ale słuchać, kiedy same mówią. Wtedy można pewne sprawy wychwycić i mądrze im zaradzić zanim osobowość młodego człowieka strawi pożar...
Teoretyk J. ;)