Gość 28.06.2010 21:45

Witam,
z archiwalnych odpowiedzi http://zapytaj.wiara.pl/pytanie/pokaz/811db oraz http://zapytaj.wiara.pl/pytanie/pokaz/85970 wywnioskowałem, że odpowiadający J. uważa, że flirtowanie przez osobę zamężną z obcą samo w sobie złe nie jest a staje się złe dopiero, gdy przekracza granice przyzwoitości lub stanowi wstęp do czegoś, co już można uznać za niewierność małżeńską.
Chcę się spytać, czy J. podobnie uważa w sprawie tańca towarzyskiego. Tzn. czy żonaty mężczyzna albo zamężna kobieta może bez grzechu tańczyć z obcą kobietą "nie na chłodno"? Czy jeśli jest to w granicach przyzwoitości a jednocześnie nie ma zbytniego ryzyka, że taniec przygotuje coś więcej(bo np. tańczące osoby obce dla siebie, z różnych miast, spotykają się przypadkowo na tanecznej imprezie pierwszy i prawdopodobnie ostatni raz w życiu, więc nie byłoby możliwości ciągnięcia relacji), to ma prawo w tym tańcu być trochę romantyzmu, tanecznego flirtu, wzajemnego uwodzenia? Wydaje mi się, że w pewnych granicach jest to dopuszczalne i przecież naturalne jest, że jak mężczyzna(także żonaty) prosi kobietę do tańca, to wybiera tę, która mu się podoba, która go pociąga. Również kobieta chciałaby, żeby poprosił ją do tańca nie jakikolwiek mężczyzna, ale przystojny, pociągający- więc chyba mimo bycia mężatką ma prawo zachęcać "upatrzonego" mężczyznę do zatańczenia przez kokieteryjne spojrzenie, uśmiech, gesty? Wydaje mi się, że tak, ale spotkałem się z opinią duchownej osoby, że osoby w związkach małżeńskich nie mogą w taniec z obcymi osobami wchodzić z uczuciami, że mogą nawet śmiałe figury wykonywać, ale musi to być jakby "na chłodno"(np. tancerze zawodowi).

Odpowiedź:

Granicą w takich sprawach musi wyznaczać roztropność. Wiadomo, że grzechem jest zdrada. A co przedtem, każdy musi odpowiedzieć sobie sam. Co więcej, każda relacja między dwoma osobami może być ciut różna. Np. kiedy rodziny od lat się przyjaźnią wiadomo, że odrobina flirtu do niczego więcej nie doprowadzi.

J.

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg