Syrofenicjanka 05.06.2025 02:11
Ad. https://zapytaj.wiara.pl/pytanie/pokaz/8dbc39 Pytający przywołuje interakcję Jezusa z Syrofenicjanką za Mk 7:27 i pyta o ten moment wstępnej odmowy pomocy, której nie doświadczyli inni poganie.
Jest na ten temat wspaniałe kazanie ks. Pawlukiewicza wygłoszone w kościele św. Anny w Warszawie 17 sierpnia 2008 r., nagranie pod roboczym tytułem “Jak modlitwą włamać się do Nieba” (link jeśli można to https://dopokiwalczysz.pl/kazanie-z-17-sierpnia-2008-r/ ).
Interakcję Jezusa z Syrofenicjanką podaje również inny synoptyk Mt 15, 21-28 i to ten fragment – w którym jest więcej szczegółów – był czytany w niedzielę 17 sierpnia i do niego odnosił się komentarz ks. Pawlukiewicza.
Kazanie jest jednym z lepszych i wartym wysłuchania w całości, dlatego nie podejmę się tu jego streszczenia, ale pozwalając sobie sumarycznie odpowiedzieć na to pytanie ustami ks. Pawlukiwicza (przy zastrzeżeniu ks. Pawlukiewicza, że istnieje tu spór egzegetów i ks. Pawlukiwiecz nie aspirował do podania jedynej, nieomylnej interpretacji) – w skórcie Jezus odmówił, ponieważ… chciał nie tylko uzdrowić córkę tej kobiety, ale również samą kobietę.
Czytając Ewangelię Mateusza widzimy, że kobieta ta, zwana przez Mateusza kobietą kananejską (a przez Marka Syrofenicjanką), “wyszedłszy z tamtych okolic, wołała: <<Ulituj się nade mną, Panie, Synu Dawida!”. Była daleko od Jezusa, ale pewnie wołała donośnie, ponieważ “podeszli Jego uczniowie i prosili Go: <<Odpraw ją, bo krzyczy za nami!>>”. Za Jezusem ciągle chodziły przecież tłumy i krzyki o pomoc musiały być czymś normalnym. Jakże ta kobieta musiała wrzeszczeć, że uczniowie tego nie wytrzymali!
Na pierwszy rzut oka wydawać by się mogło, że modlitwa kobiety jest wzorowa. Jej intencja jest jak najlepsza – prosi o uwolnienie jej córki od złego ducha. Ale czy rzeczywiście jest to wzorowa modlitwa? Nie podeszła przecież do Jezusa – stała z daleka. Wyprostowana – bo tak wielki wrzask biologicznie nie wydobywa się z uciskanej skuloną postawą przepony. Nie podeszła do Jezusa – być może nie chciała, by Jezus spojrzał jej w oczy. Być może bała się prawdy o sobie, nie chciała, by Pan Jezus coś przypadkiem w jej oczach - w niej - nie zobaczył. Ta kobieta de facto NIE PRZYSZŁA do Jezusa. I nie stała w prawdzie. Być może – być może! – ten krzyk to był jakiś teatr. Miała jakiś scenariusz rozmowy z Jezusem: ja będę wrzeszczeć ile pary w płucach (do skutku…), a On - przecież jest dobry - da mi, czego chcę. I jeszcze to “Synu Dawida”… tytuł ten dla niej, jako poganki, nic przecież nie znaczył… Ona go nawet nie rozumiała, po prostu go gdzieś zasłyszała… Stała z daleka i wykrzykiwała puste dla niej frazesy… Jak Pan Jezus mógł postąpić inaczej, niż po prostu ją zignorować?...
I w tym momencie “ona przyszła, upadła przed Nim i prosiła: <<Panie, dopomóż mi!>>”. Nie stała już z daleka, wyprostowana. Dopiero teraz się pochyliła. Dopiero teraz pada. Nie wrzeszczała już: prosiła. Mało tego, już ani słowa o córce! Jest już tylko: “<<Panie, dopomóż mi>>”. Mi! Bo de facto to ona miała problem…
W tym krzyku to nie była ona. Czemu Jezus milczy? Czemu modlisz się, a Jezus milczy? Bo nie modlisz się swoim ja, tylko odgrywasz teatr. Twoje „ja” jest zupełnie gdzie indziej. Jezus chce gadać tylko w Twoim prawdziwym „ja”. Ona z tym krzykiem, z tym „Synu Dawida” – to był lekki teatrzyk. Jak przyjdziesz – ta prawdziwa – to zacznę z tobą rozmawiać. I przyszła – ta prawdziwa – upadła i prosi. Już nie krzyczy, nie lamentuje, i krótko: „Panie, dopomóż mi’. Mi – ja mam problem. Już ani słowa o córce… Ona zaczęła od córki, ale przychodzi i mówi „ja” potrzebuję pomocy… Być może – ks. Pawlukiewicz w kazaniu omawia to szerzej – córka była chora, bo matka była chora… To od matki należało zacząć, matkę wyleczyć. Ona to zrozumiała. Przyszła.
A co robi Jezus? Słowami ks. Pawlukiwicza: „nieprawdopodobnie ją upokarza”. Kochający Jezus mówi: Nie należy ci się. To jest moment próby, ale i lekarstwo. A po lekarstwie poznajemy chorobę, którą była pycha… Bóg który miłuje nas bezgranicznie nie ma radości z tego, że nas poniża. Ale pysznych nie da rady zbawić. Bóg usiłuje sprowadzić na nas opamiętanie, również używając nieprzyjemnych sposobów - dla ratowania duszy. Ta kobieta była chora na pychę, i lekarstwem było upokorzenie.
W tym momencie na pewno stado demonów mówiło jej: spluń na Niego, odwróć się! Daj sobie z Nim spokój! Ale ona odrzekła: „<<Tak, Panie, lecz i szczenięta jedzą z okruszyn, które spadają ze stołów ich panów>>”. Lekarstwo było gorzkie, ale zadziałało. Kiedy "wrzód" został przecięty, kobieta zaczyna mówić innym głosem: pokornym, ciepłym. I wtedy Jezus mówi do niej „O niewiasto”. To przepiękne określenie, Jezus zwraca się tak również do Swojej Matki z krzyża: „Niewiasto, oto syn twój” (J 19, 26)… Jezus spełnia prośbę poganki. Uzdrawia jej córkę – ale musiał zacząć od lekarstwa dla matki, i do tego zmierzała Jego początkowa odmowa... Polecam całość kazania. Pozdrawiam.
Publikuję.
J.