Piotr 16 lat 09.02.2009 23:15
Witam, przynależę do kościoła katolickiego od urodzenia i jestem wychowywany w duchu chrześcijańskim. Moja rodzina jest wierząca, a ja ok. rok temu uświadomiłem sobie, że nie wierzę w Jedynego Boga w Trzech Osobach. Dotarło do mnie, że jedyne przymioty go charakteryzujące jakie akceptuje to transcendentność i wszechobecność oraz kontakt z każdym człowiekiem. Wtedy wytłumaczyłem to sobie istnieniem innych religii monoteistycznych (każdy człowiek szuka jakiejś siły, która jest wszędzie, jest wszystkim i ponad wszystkim). Nawet dopatrzyłem się tego po części w poglądach ateistycznych mianowicie jeżeli wszystko gdzieś istnieje to musi egzystować w nicości, a nicość jest wszędzie - to co znajduje się wszędzie jest Bogiem. Zrozumiałem, że Bóg nie może być osobą.
W moim zapatrywaniu chrześcijaństwo sprowadza się przede wszystkim do czynienia dobra drugiemu człowiekowi poprzez wiarę w Boga który daje ludziom przykazania mające stanowić ich kręgosłup moralny. Większość przykazań dekalogu odnosi się do zależności międzyludzkich (np. 'nie zabijaj', 'nie mów fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu'). Odnoszę wrażenie, że inne przykazania (tj.: 1,2) służą do sprawienia że ludzie przywiążą się do Boga by mu zawierzyć i gremialnie wykonywać jego wolę.*
Przyglądając się ludziom zamieszkującym całą Ziemię w różnych epokach dochodzę do wniosku, że wartościami cenionymi wszędzie są uczciwość i dobre traktowanie innych ludzi. Czy zamiast Boga i jego przykazań doświadczenia i historia nie mogą budować mojego kręgosłupa moralnego, zwłaszcza że jest nim chęć dzielenia się dobrem z innymi ludźmi i życie z nimi w zgodzie? Poza tym dlaczego Bóg miałby mnie karać piekłem za nie wiarę w niego jeżeli kultywuje to do czego ona się sprowadza, a droga którą obrałem to może być nie tylko mój własny wybór lecz także brak zrozumienia osoby Boga wynikający z mojej ułomności, która stanowi o tym że jestem człowiekiem czyli dziełem bożym. Jaki jest cel wiecznego karania ludzi piekłem, skoro cierpienia tam nie mają końca, a więc człowiek / dusza ludzka (wg. mnie świadomość) musi je znieść, a jeżeli znosi je przez wieczność, to dla Boga tak jakby nigdy ich nie znosił.
*W tym zdaniu chciałem postawić tezę że Bóg chrześcijański jest zobrazowaną formą, która ma umożliwić ludziom (którzy nie są w stanie pojąć prawdziwej istoty Boga) życie wg. dobrych zasad moralnych.
W moim rozumieniu Bóg jest wszystkim i wszystkimi - wszystkimi ludźmi i każdym z osobna, a Jezus Chrystus człowiekiem, który nazwał się synem bożym ponieważ to zrozumiał... 'wszyscy jesteśmy dziećmi bożymi'
Wiem, że zadałem wiele pytań zamiast jednego konkretnego, ale byłbym wdzięczny gdyby ktoś (chciałbym żeby oprócz wiernych była to także osoba duchowna) ustosunkował się do powyższego tekstu.