O pewnej dziennikarce ktoś kiedyś mówił, ze posiada dziwną umiejętność napisania na podstawia samych prawdziwych danych informacji nieprawdziwej. Mniej więcej tak jest z tym artykułem. Spora część przedstawionych tam tez jest zgodna z tym, co można naleźć w każdym podręczniku do biblistyki. Ba, gdybyś zadał sobie trud przeczytania wstępów do Nowego Testamentu czy Ewangelii zawartych w najbardziej popularnej w Polsce Biblii Tysiąclecia, wtedy też odnalazłbyś niektóre wątki znajdujące się w tym artykule (np. pytania o autorstwo Ewangelii tudzież o daty ich powstania). Problem w tym, ze jest to artykuł z tezą. Autor fakty tak dobiera i interpretuje, by odpowiadały temu, co chce udowodnić...
A co chce powiedzieć? Że Ewangelie to legendy, którymi nie ma sie co przejmować. Stosuje przy tym pewien perfidny chwyt: polemizuje z obiegowymi opiniami, jakby były oficjalnym stanowiskiem biblistyki. Sam przedstawia osiągnięcia tejże biblistyki jako osiągnięcie jakichś bliżej nieokreślonych naukowców, którzy odrzucają brednie, którymi rzekomo karmi się wiernych. Tymczasem to o czym pisze, to w ogromnej mierze dorobek tejże biblistyki, z którą zapoznaje sie każdy student teologii. Każdy kto chce może się z tym dorobkiem zapoznać kupując w księgarni podręcznik do biblistyki. Sytuacja jest więc absurdalna. Bo to trochę tak, jakby najpierw wbrew prawdzie orzec, że ktoś wierzy w krasnoludki, a potem się z tej jego wiary wyśmiewać...
Po kolei...
Już pierwsza teza tego artykułu jest mocno naciągana. Czytamy w nim: "Kościół już nie zabrania czytania apokryfów, ale wciąż się ich boi. I trudno mu się dziwić – historia słusznych i niesłusznych ewangelii może niejednego człowieka słabej wiary pozbawić jej całkowicie".
Co znaczy już nie zabrania? Kiedyś zabraniał? Różne było podejście pisarzy wczesnochrześcijańskich do apokryfów. Bo różne też są same apokryfy. Niektóre zachowują prawowierną naukę. Inne są pisane wyraźnie przez gnostyków (to taki prąd religijnym, który usiłował zdominować chrześcijaństwo). Są apokryfy, które nieco rozwijają naukę Ewangelii kanonicznych. Są takie, w których roi się od baśni. czasem nawet trudno dociec, kiedy fragment danego apokryfu powstał. Bo skoro pismo nie było chronione przez Kościół, łatwo ulegało przeróbkom.
Właśnie z powodu tego zamętu, jakie wnoszą apokryfy przez wielu były uważane za szkodliwe dla zdrowej wiary. O ścisłym zakazie trudno mówić. Przez długi czas bywały inspiracją dla sztuki religijnej. Dziś ich wydawaniem zajmuje się... ksiądz Starowieyski i katolickie wydawnictwo WAM. "Kościół wciąż boi się apokryfów"? To po co luzie Kościoła je wydają, piszą o nich itd? Jeśli jest tu jakaś obawa, to wynikająca z chęci ustrzeżenia wiernych przed plątaniem prawdy, legend i fałszu. Na pewno nie, co zdaje się sugerować autor artykułu w Przekroju, obawa, ze mogą zachwiać Kościołem...
Na ten temat możesz przeczytać artykuł zamieszczony kiedyś w Gościu Niedzielnym (a jakże, piśmie jak najbardziej katolickim) czyli
TUTAJ Co dalej? Ano dalej autor artykułu twierdzi, ze w czasach Jezusa tereny dzisiejszego Nazaretu i Betlejem były niezamieszkałe. O ile Nazaret był rzeczywiście zapadłą dziurą, to Betlejem było miejscowością, z której wywodził się król Dawid. Leżącą bardzo blisko Jerozolimy.
Czy Betlejem było w czasach Jezusa zasiedlone? Ciekawe jaki dowód przytoczyłby autor na poparcie tego typu tezy. A wypadałoby podać jakiś argument za tezą, którą obala poglądy chrześcijan. Autor owego artykułu nie zadał sobie takiego trudu. Bo po co? Przecież on, jaśnie oświecony, pisze samą najszczerszą prawdę. Tyle ze jego twierdzenie nie poparte żadnym argumentem warte jest tyle, co teza, że Hitler przeżył wojnę i dożył spokojnej starości w luksusowej argentyńskiej willi.
Kiedyś coś czytałem na ten temat i przypominam sobie, że chodziło o to, że na terenie Betlejem nie znaleziono śladów zasiedlenia z tego czasu. Jednak wyciąganie z tego wniosku, że wieś w czasach Jezusa nie istniała, jest mocno naciągane. Dlaczego? Ciekawe jakich śladów spodziewali się archeologowie. Na pewno nie murów obronnych, bo to była wieś. Fundamentów kurnika? Śladów paleniska? Rozbitych garnków?
Taka wieś, zagrożona wieloma najazdami, mogła zmieniać w ciągu wieków lokalizację. Np. znamy dziś bodaj trzy lokalizacje starożytnego miasta Jerycho (niedaleko siebie oczywiście). Zabudowania wsi musiały zawsze stać w jednym miejscu? I jeszcze g jedno: wiadomo, ze Betlejem zostało w II wieku zburzone przez Hadriana (tak napisano w Encyklopedii Biblijnej Achtemeiera. Zdążyła w międzyczasie na nowo powstać czy zburzono nieistniejącą wieś?
Dalej jest jeszcze lepiej. To trzeba koniecznie zacytować:
Poza tym twórcy ewangelii, ludzie, którzy ją spisywali, prawdopodobnie nie widzieli Jezusa na oczy, a całą opowieść znali jedynie z ustnych przekazów. Apostołowie nie mogli sami opisać dziejów Jezusa, ponieważ... nie umieli pisać.
– Najbliżsi uczniowie Jezusa, podobnie jak on sam, wywodzili się z uboższych grup warstwy średniej, głównie rzemieślników – wyjaśnia profesor Zbigniew Mikołejko, kierownik Zakładu Badań nad Religią w Instytucie Filozofii i Socjologii Polskiej Akademii Nauk. – To w większości byli prości ludzie, którzy znali tylko język aramejski i nie umieli czytać ani pisać lub robili to tylko w podstawowym stopniu.Wedle bardzo starej tradycji (bodaj pisał o tym Papiasz, nie mam sił wszystkiego sprawdzać) Ewangelie napisali Mateusz, Marek, Łukasz i Jan. Dwaj z nich byli uczniami Jezusa (za chwilę autor artykułu napisze, ze nie oni napisali swoje Ewangelie). Łukasz był uczniem świętego Pawła i na pewno przynajmniej niektórych Apostołów poznał. A Marek był synem właścicielki ogrodu Getsemani, w którym Jezus modlił się przed swoją śmiercią, a później wieloletnim towarzyszem Piotra. Nie mógł spisać, co nauczał Piotr? Tak zresztą w biblistyce się uważa: że Marek w dużej mierze opiera sie na nauczaniu Piotra.
Zarzut że uczniowie Jezusa nie umiejąc pisać nie mogli napisać Ewangelii może budzić tylko politowanie. Owszem, zapewne nie byli specjalnie zdolnymi pisarzami. Zresztą tekst Ewangelii jest literacko dość słaby. Ale przecież w starożytności znano już funkcję sekretarza. Wielu starożytnych nie tyle pisało swoje dzieła, co je dyktowało. Dziś też jest to w pewnych kręgach dość powszechna praktyka. Tak trudno to zrozumieć?
Natomiast zdanie o pochodzeniu społecznym Apostołów to już kuriozum. Czytając Ewangelie dowiadujemy się, ze czterech z nich było rybakami (Piotr, Andrzej, Jan, Jakub) jeden celnikiem - Mateusz. O reszcie właściwie nic Ewangelie nie piszą. Skąd teza, że byli "głównie rzemieślnikami"? Chyba że łowienie ryb jest rzemiosłem. Do tej pory słowo "rzemiosło" bardziej mi się kojarzyło w drobną wytwórczością... Na pewno jednak Mateusz, jako celnik, musiał umieć pisać. Także twierdzenie, że Apostołowie znali tylko język aramejski jest trochę z kapelusza wzięte. Greka od stuleci na tym terenie była dość powszechnie znana. Najlepszy dowód w tym, ze nad głową Jezusa umieszczono napis także w tym języku...
Co dalej? Ano autor artykułu przyznaje, ze Marek i Łukasz są autorami swoich Ewangelii. Natomiast według niego nie są nimi Mateusz i Jan. Czy tak jest rzeczywiście? Na ten temat napisano już sporo. Podważa sie zwłaszcza autorstwo Ewangelii Jana. Nie jest to jednak wcale teza udowodniona. Przeciwnie, jest ciągle dyskutowana. Ma zresztą dla wartości samych Ewangelii drugorzędne znaczenie. Ważne, że te dzieła zostały przyjęte przez Kościół jako dobrze oddające nauczanie Jezusa. Ale łatwość z jaką autor artykułu dla uzasadnienia swoich antychrześcijańskich tez odrzuca Janowe i Mateuszowe autorstwo tych Ewangelii pokazuje, ze wcale nie o prawdę w tym artykule chodzi.
Nie sposób nie odnieść sie do inne nieścisłości, jak a w swoim tekście autor w tym miejscu zawiera.
Warto zwrócić uwagę, że w żadnej z kanonicznych ewangelii autor nie pisze o wydarzeniach w pierwszej osobie. Wszędzie mamy narrację trzecioosobową, jakby opisywano wydarzenia zasłyszane od kogoś. Owszem, to w dużej mierze prawda. Czy jednak osoba, która była świadkiem jakichś wydarzeń musi je opisywać w pierwszej osobie? Jest też Ewangeliach kilka takich drobiazgów, które karzą się domyślać naocznego świadka. Na przykład dwa ostatnie rozdziały Ewangelii Jana. Albo podawane czasem nic nie znaczących szczegółów u Marka, np wzmianka o zielonej trawie w Mk 6,9... Jeśli nawet przy tym nie był, ktoś mu musiał o tym barwnie opowiadać...
Dalej?
Dalej jest już kłamstwo.
Współczesny Kościół traktuje Stary Testament jako zbiór symboli i nie oczekuje dosłownej wiary w stworzenie świata, potop i Noego czy pożarcie Jonasza przez wieloryba. Tymczasem ewangelie przedstawiane są jako ścisły opis faktów historycznych z życia Jezusa, niemal kronika wydarzeń. Biorę do ręki najnowsze wydanie Pisma Świętego z edycji św. Pawła. To akurat leży na moim biurku. Czytam wstęp do Nowego Testamentu. "Ewangelie nie są działami historycznymi we współczesnym rozumieniu tego określenia. Żadna z nich nie przekazuje też wszystkiego, co Jezus czynił i mówił (zob J 20, 30). Są one zbiorem oraz wyborem słów i czynów Jezusa, mającym za zadanie ukazać Go jako Chrystusa, Pana i Zbawiciela. Ich celem jest obudzenie wiary w Jezusa u ludzi, którzy Go jeszcze nie znali, oraz utrwalenie wiary u tych, którzy już przyjęli Nowinę o Nim. Są świadectwem uczestników wydarzeń z życia i działalności Jezusa. Autorzy Ewangelii nie byli zawodowymi pisarzami, dlatego czasem w ich działa wkradł się brak precyzji w opisie faktów historycznych lub logicznej ciągłości w planie. Ewangelie są bowiem przede wszystkim wyrazem wiary i rozumienia czynu zbawczego, dokonanego przez Jezusa Chrystusa. Są one uroczystym orędziem głoszącym zbawienie, które ludzie zawdzięczają Chrystusowi".
Tak o Ewangeliach uczy się każdy student teologii, a za powtarzanie tezy, którą profesor Mikołejko przypisuje Kościołowi pewnie niejeden student teologii oblałby egzamin. Cóż z tego, że wypisano może atramentu na temat specyfiki gatunku literackiego, jakim jest Ewangelia, skoro profesor PAN dalej nie raczył tych prac zauważyć. Nieznajomość biblistyki katolickiej (i ogólnie chrześcijańskiej) jest tu po prostu żenująca. U profesora, który podobno zna sie na rzeczy, oznacza to ignorancję (chyba ze autor artykułu przekręcił jego wypowiedź).
Jest w wypowiedzi Pana Profesora jeszcze jedno przekłamanie. Ewangelie nie są podręcznikami dla katechumenów. Owszem, za takową uchodzi Ewangelia Marka. Pewnie od biedy można by tak nazwać Ewangelię Łukasza i Mateusza (choć to raczej podręczniki dla tych, którzy już wierzą czy sami nauczają). Jednak twierdzić tak o Ewangelii Jana to już gruba przesada. Tego rodzaju głębia myśli dla ludzi, którzy ledwo poznali Jezusa? Śmiechu warte...
Przy okazji warto dodać, że także owo posługiwanie się symbolami przez Ewangelistów, o których pisze autor artykułu, jest mocno przesadzone. Owszem, pełna symboli jest Ewangelia Jana. Pozostałe znacznie mniej. I jeśli czegoś rzeczywiście wymagają, to nie tyle znajomości symboliki, ale realiów kulturowych tamtej epoki...
Jak widać odpowiedź na pozostałe zarzuty wymagałaby napisania jeszcze kilka razy tyle. Wniosek? Jeśli chcesz sensownie polemizować, weź sie za porządną lekturę. Zarówno dział z zakresu biblistyki, jak i wczesnej historii Kościoła (w dalszej części artykułu o niej jest już mowa; nie ma w niej już tylu jaskrawych przekłamań).
J.