Załamka 29.03.2024 21:26

Jestem bardzo wrażliwą osobą. Nieśmiałą, bardzo zwracającą uwagę na opinie innych. Należę też do ludzi zamkniętych w sobie. (myślę, że aż za bardzo, ale pracuję nad tym i jest o niebo lepiej niż np kiedy miałam 11-16 lat, lecz mimo to wciąż nie tak jak być powinno ). Nie mam zbyt " grubej" skóry. Mam wielką nadzieję, iż się to zmieni kiedyś jeszcze bardziej i uodpornię się psychicznie, bo jest to mega potrzebne, by radzić w tym przesiąkniętym złem świecie. Być może powie pan, że przesadzam, świat nie jest taki zły i powinnam iść do psychologa, jeśli tak myślę. Oczywiście nie zawsze jestem taka przybita, tylko różne sytuacje potrafią mnie załamać. Uściślając, za mocno przeżywam moje perypetie z chłopakami, w ogóle mężczyznami. Perypetie to może za dużo powiedziane, gdyż nigdy nie byłam w związku. ;) A owszem mi się podobali różni. Tylko nie odwzajemniali moich uczuć. Pierwsza taka "miłostka", to kolega w podstawówce. Tego nie można nazwać uczuciem, bo pewnie bardziej jego uroda mi się podobała i przywoził na myśl moją ulubioną kreskówkę, że raz usiadł ze mną w ławce i podpowiedział jak zrobić laurkę. Dwa razy mi się podobali nauczyciele - żonaci na
nieszczęście. Trochę przeżywałam fakt ich bycia związanych węzłem małżeńskim z inną kobietą i przez to nie miałam szans bycia z nimi.
Ale to już nieważne - było minęło. Napisałam to by naświetlić moją osobowość i mnie.
Teraz przechodzę do tego, do czego zmierzam. Do brzegu :).

1.Mam słabe zaufanie do chłopaków. W takim jednym się zakochałam, a on źle mnie potraktował. ( to akurat osobiste, co zrobił, ale coś bardzo strasznego ) W sensie kolegów mogę mieć, tylko miłośnie boję się angażować. Z jednej strony związek to coś, co mimo wszystko ciągnie mnie do tego, a z drugiej obawiam się , mam opory. Przez to nadszarpnięte zaufanie nie szukam nikogo, choć jednocześnie czasem smutno mi, że jestem singielką i zazdroszczę rówieśnikom, bo dużo z nich ma drugie połówki. (nawet i kilka lat są razem, niektórzy pozaręczani. Mój wiek, bo zapomniałam podać- to potocznie i z humorem mówiąc "dwie dychy". Rozumie Odpowiadający jaką liczbę mam na myśli? )

Czy Bóg będzie miał mi za złe po śmierci, że odkładam szukanie chłopaka? Czy muszę szukać i wybrać kogoś pomimo tych problemów z zaufaniem? Głos rozumu mówi mi, że nie. Czytałam też tu również, że dla Boga stan cywilny nie jest ważny, tylko czy ktoś był dobrym człowiekiem i wypełniał przykazania, wierzył gorliwie.

2. Za rok zaczynam studia. Pragnę poświęcić się nauce, ale oczywiście nie na tyle, by zajmowała miejsce Boga. I też o żadnych chłopakach przez najbliższe lata nie będzie mowy. W sensie, że nie będę sobie szukać. Chyba, że sam się znajdzie, zakocham się w nim, a on we mnie, to przyjmę na siebie wszystkie trudności i krzyże związane z byciem w poważnym związku. Czy moje myślenie jest właściwe, że liczę na przypadek? Bo boję się, że może to wygodnictwo, coś w tym stylu, że za bardzo skupiam się na nauce.? Czy grzeszę myśleniem, że wolałabym dopóki będę studiować nie poznać chłopaka w tym miłosnym sensie? I robię wszystko, by go jak najpóźniej znaleźć? Z drugiej strony nie widzę tu grzechu, bo tak jak napisałam wyżej, jeśli scenariusz będzie inny, to to przyjmę.

3. Jeszcze to. Przeraża mnie poród. Od razu mówię nie mam tokofobii. Obojętnie jaki. Czy naturalny czy cesarski. Bardziej ten pierwszy. Z tego powodu też nie szukam drugiej połówki. Brzydzi mnie ta krew wszędzie. Najbardziej boję się bólu. Wiem, jest coś takiego jak znieczulenie. Ale nie na wszystkie kobiety tak samo działa.

Czy mam się spowiadać z takiego postrzegania i nieszukania z tego powodu kandydata na męża? Mam się podjąć zadaniu urodzenia dziecka? Znowu się powtarzam - jeżeli jednak przyjdzie mi być w związku, a potem w małżeństwie, to się poświęcę. A tak - jest coś złego, że wolałabym nigdy porodu nie doświadczyć? Czy Bóg będzie miał o to do mnie pretensje na Sądzie Ostatecznym? Bóg każe kobietom się podejmować tego?

Odpowiedź:

No tak... W kwestii zaufania. Do chłopaków, w ogóle do innych ludzi... Komu ufać, komu nie? Jak zaufać? Myślę, że problem trzeba postawić inaczej. Zabrzmi to dziwnie, ale uważam, że raczej nie powinno się ludziom ufać. To znaczy nigdy nie powinno się robić czegoś, co da bliźniemu możliwość zranienia mnie bardziej niż zranienie pozwalające bez problemów przejść nad nim do  porządku dziennego. Zaufanie do koleżanki? Po co np. mówić jej o czymś, co w razie czego będzie  mogła wykorzystać przeciwko mnie? Czemu nie zatrzymać się na sprawach mniej intymnych, mniej osobistych albo w bardzo osobistych na takim poziomie ogólności, który nie pozwoli w razie czegoś wykorzystać tego przeciw mnie? Ot, zakochanie się. Jeśli koleżanka wie o tym zakochaniu, to nic. Ale po co np. mówić jej o swojej tęsknocie za chłopakiem, o swoich marzeniach go dotyczących? Tak, jestem zakochana, podoba mi się i tyle. Czegoś takiego nie da się jakoś perfidnie wykorzystać przeciw drugiemu.

Chyba tak trzeba w życiu ustawiać się do międzyludzkich relacji. Nie chodzi o to, żeby każdego człowieka o coś niecnego podejrzewać. Nie chodzi o to, żeby nie mieć przyjaciół, nie mieć bliskich. Chodzi o to, by zachować rozsądek. Dlaczego miałbym na przykład jakoś specjalnie ufać mojemu sąsiadowi? Fajny człowiek, dobrze chwilę pogadać, ale po co powierzać mu swoje sekrety? Koledzy, koleżanki. W szkole, na studiach, w pracy. Fajni są, ale po co się przed nimi wywnętrzać, mówić o swoich problemach? To podobnie jak ze znajomościami w internecie: po co mówić o sobie coś, po co publikować coś, co mogłoby być wykorzystane przeciw nam? To tak jak w relacjach z rodzicami: masz przed nimi swoje tajemnice, bo wiesz, ze gdyby wiedzieli wszystko, mogłoby być nieciekawie, prawda?

W relacjach z chłopakami (a w przypadku mężczyzn w relacjach z kobietami) też trzeba zachować zdrowy rozsądek. Nawet w małżeństwie - jak to kiedyś ktoś mówił - trzeba zachowywać się jak dwa jeże: być blisko, żeby się ogrzać, ale być nie za blisko, żeby się nie kłuć. Zaufanie rodzi się z czasem. Nawet jeśli wydawać Ci się będzie, że ten czy inny jest tym jedynym, ukochanym, wyśnionym, to pamiętaj, ze może się okazać, że będzie inaczej; że nagle okaże się palantem. A gdy z czasem Twoje zaufanie dojdzie do takiego stopnia, że wydaje się, iż można wejść z tym kimś z małżeński związek, to się go zawiera. Ale przecież i wtedy jakiś zdrowy dystans jest potrzebny. Bo człowiek potrzebuje trochę swobody, oddechu, a nie stałej bliskości tak wielkiej, że nie pozwalającej być sobą, posiadania własnych nieuzgodnionych z druga strona poglądów, swojego własnego spojrzenia na świat... Bycie zbyt blisko sprawia, że mąż i żona stają się więźniami siebie nawzajem, a przez to stają się nieszczęśliwi. I to domaganie się tej niezdrowej bliskości, będącej często przejawem chęci kontroli nad drugim, bywa częstym powodem rozpadu związku...

Chłopak? Nie dawaj mu zaraz całego serca, tym bardziej całego ciała. Poznasz ile jest wart, jeśli bardziej niż parą będziecie przyjaciółmi, którzy z czasem odkrywają, że bardzo chcą razem iść przez życie...

A odpowiadając na pytanie drugie i trzecie... Nie musisz szukać chłopaka. Postawa, że jak poznasz kogoś, zakochasz się, i wtedy różnie być może, jest jak najbardziej zdrowa. Nie ma w niej nic grzesznego. A co do lęku przed porodem.... Byłoby dziwne, gdybyś się związanego z tym bólu czy innych problemów w ogóle nie bała. Nic w tym złego: masz rozum i to on słusznie podpowiada Ci, że różnie to być może. Chodzi tylko o to, żeby ten lęk nie opanował Cię tak bardzo, żebyś nawet słyszeć nie chciała o dziecku...

J.

 

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg