Anna
09.07.2007 07:13
To pytanie może być trudne,ale muszę je zadać.
Czy właściwa jest postawa hierarchów Kościoła,którzy z człowieka który był tajnym współpracownikiem SB robią męczennika. Są przecież na to dowody, ostatnio pojawiły się nowe, co prawda jeszcze nie zbadane. Ale odnośnie poprzednich powołana przez Kościól Komisja jednoznacznie wydała opinię że ab.Wielgus był tajnym wspołpracownikiem SB.
To wszystko dzieje się na oczach milionów ludzi, dodam młodych ludzi, którzy coraz częsciej z tym Kościołem, manipulowanym przez hierarchów, nie chcą mieć nic wspolnego. I czy można się im dziwić?
Pojawia się pytanie:na ile jeszcze ten Kościół trwa przy Chrystusie? Na ile w tym Kościele głoszona jest Ewangelia?
Dodam EWANGELIA MIŁOSCI!
Bo z wypowiedzi uczestników tego Swiętego Zgromadzenia nie dało się odczytać słów MIŁOŚCI,gestów MIŁOŚCI.
Jesli porównamy atmosferę spotkań ze Sługą Bozym Janem Pawłem II możemy stwierdzić jak wielkie sa róznice, powiem więcej: PRZEPAŚĆ! Co Kościół zrobił z tym wielkim bogactwem które zostawił nam Sługa Boży JPII???
Czy Kościół nie poniesie odpowiedzialności za odejścia młodych ludzi od Koscioła,a w dalszej konsekwencji od Boga???
Odpowiedź:
Nie bardzo rozumiem do jakiego konkretnego wydarzenia Pani nawiązuje mówiąc o uczestnikach Świętego Zgromadzenia... No, nieważne...
Jakie jest moje zdanie w tej kwestii?
Pierwszym, podstawowym zadaniem Kościoła jest bycie znakiem obecności zbawiającego Boga w świecie. Czy to przez głoszenie Ewangelii, czy przez sprawowanie sakramentów. Bez wchodzenia w dalsze szczegóły można powiedzieć, że misja ta nie będzie należycie spełniana, bez trwania w prawdzie i miłości.
Cały problem w tym, ile ma być prawdy ile miłości. Bywa, że prawda rani. Czasem zupełnie niepotrzebnie. Bo niektórzy używają jej jak młota na bliźnich. Człowiek - choć zabrzmi to dziwnie - ma prawo do grzechu. I ma prawo do tego, żeby inni nie grzebali w jego brudach. Innymi słowy, starając się być wiernym prawdzie, nie wolno zapomnieć o miłości. To prawda, którą rozumie każdy kapłan stykając się w konfesjonale z ludzkimi brudami. I taką postawę wobec grzechu powinien przyjąć każdy chrześcijanin.
Z drugiej strony miłość nie może opierać sie na kłamstwie. Bez trwania w prawdzie niemożliwe jest nawrócenie. A przecież wszyscy go w mniejszym czy większym stopniu potrzebujemy. Jest też - jak słusznie Pani zauważyła - problem zgorszenia. Człowiek, który innych prowadzi do Chrystusa nie musi być ideałem. Ale musi być człowiekiem uczciwym i prawym. Nie musi, wręcz nie powinien, rozpowiadać o swoich grzechach. Ale gdy już jego wina staje się sprawą publicznej dyskusji, powinien - o ile oczywiście zarzut jest prawdziwy - umieć przyznać się do winy. Moim zdaniem wcale go to nie dyskredytuje. Co więcej, jego postawa wzbudzi we mnie szacunek. Natomiast bronienie się (lub kogoś) z pogardą dla prawdy musi rodzić podejrzenie, że w całej religii nie o Ewangelię chodzi, ale interesy wąskiej grupy ludzi, którzy wymagają od innych, ale sami te wymagania mają w nosie. Na pewno dla umacniania wiary słabych i pozyskiwania ludzi dla Chrystusa jest to katastrofa.
Polscy biskupi w sprawie biskupa Wielgusa pewnie obie potrzeby mieli na uwadze. Dlatego nie byli skorzy do rzucania kamieniami. Z drugiej też niespecjalnie go popierali. Choć tu akurat postawy były różne, co w sumie zrozumiałe. Każdy musi sam, w swoim sumieniu znaleźć sensowną równagę, między miłością i prawdą. Nie wydaje się jednak, by przekroczono tu jakieś granice przyzwoitości.
Podsumowując: moim zdaniem w całej sytuacji zabrakło odrobiny do niej dystansu. Jedni rzucali wielkie oskarżenia, inni próbowali przeczyć faktom (tak przynajmniej według wiedzy na dziś się wydaje). Było to o tyle usprawiedliwione, że sprawa dotyczyła biskupa, mającego objąć ważna archidiecezję. Tak czy owak, za dużo w tym było pospiechu. Dziś najlepiej by było, gdyby ktoś, po dokładnym zbadaniu sprawy, przeanalizowaniu dostępnych dokumentów ale i przesłuchaniu świadków, przedstawił jakąś rzetelną analizę postawy biskupa Wielgusa. Oczywiście o ile on sam tego chce.
J.