Gość 16.03.2018 13:21
Szczęść Boże,
mam pytanie dotyczące relacji damsko-męskich. Chciałabym prosić Odpowiadającego o wyrażenie swojej opinii na ten temat, jak to Pan widzi z perspektywy mężczyzny.
Otóż, jak wyznaczyć właściwą granicę między bawieniem się czyimiś uczuciami, a zbytnim zamknięciem na relacje (nie dawanie szansy, by mogło się to przerodzić w coś głębszego). Jestem 23-letnią kobietą i do tej pory byłam tylko raz na "randce". Zgodziłam się na to spotkanie, tylko dlatego, że kiedyś powiedziałam Bogu (prosząc o to by ktoś mnie zaprosił na randkę, bym zaczęła się z kimś spotykać, budować relację damsko-męską), że zgodzę się na pierwszą randkę niezależnie od tego jaka to będzie osoba (jak będzie wyglądała, czy będzie mi się podobała itp.). I nawet fajnie się rozmawiało, ale nic to spotkanie nie zmieniło, znaczy się już wcześniej wiedziałam, że nic z tego nie będzie (przez pisanie), a spotkanie potwierdziło, że to może być tylko taka koleżeńska znajomość (u obu stron). Jednak potem otrzymałam informację zwrotną od tej osoby, że ja właściwie nie mówię nic, jak tą osobę odbieram (kilka razy ten mężczyzna pytał się mnie o to w czasie spotkania) i skąd on ma wiedzieć czy ma kontynuować rozmowę, czy "uciekać". Na zasadzie, że jakiś chłopak się we mnie zakocha, a ja mu po kilku spotkaniach powiem, że to jednak nie mój typ. I twierdził, że lepiej być szczerym od razu niż kogoś zranić, robić komuś nadzieję. Tyle, że ja mu już wcześniej pisałam, że nie jest w moim typie. Poza tym zamieniliśmy tylko kilka zdań, więc co miałam mu powiedzieć? Ja raczej staram się nie oceniać nikogo po pierwszym wrażeniu/ wyglądzie i myślałam że takie jedno spotkanie nie jest czymś niewłaściwym, nawet jeśli widzę, że nic z tego nie będzie. A może się mylę? Tylko jeżeli będę tak oceniała, to przypuszczam, że nigdy nie znajdę chłopka, jeśli z góry będę zakłada, że to mi nie pasuje w tej osobie, więc nic z tego nie będzie.. Nie wiem czy dobrze sformułowałam to o co mi chodzi.. W sensie jak znaleźć "złoty środek", żeby nikogo nie krzywdzić, a jednocześnie dać szansę się poznać.
I jeszcze jedno pytanie w tym kontekście: co jeśli dany chłopak mi się podoba i ja mu też, ale różnice nas dzielące są bardzo duże (chodzi o poglądy dotyczące wielu aspektów wiary), przy jednoczesnym widzeniu, że ta osoba ma dobre serce i szuka Boga, modli się codziennie (ale np. nie chodzi na Msze św. w niedziele, nie przestrzega postów, dopuszcza in vitro, aborcję w niektórych przypadkach, uważa że żeby się dobrze poznać to trzeba razem zamieszkać itp.). Czy ewentualne spotykanie się ma sens? Przy założeniu że ja chcę być wierna Bogu i Jego przykazaniom i mam nadzieję poglądów w tej kwestii nie zmienię. Czy według Odpowiadającego uczciwe jest zakończenie znajomości (tak właściwie zrobiłam jakieś pół roku temu, po prostu nie robiłam nic, by tę znajomość kontynuować) i lepiej tak zrobić, niż kontynuować znajomość i robić komuś niepotrzebne nadzieje. Bo na dzisiejszy dzień nie wyobrażam sobie bym mogła związać się z kimś z kim dzieli mnie taka różnica poglądów...
Hmm... Nie wiem czy coś mądrego umiem w takiej sytuacji powiedzieć. Choć czuję, ze jest różnica między znajomością, paroma nawet spotkaniami, a "chodzeniem ze sobą"...
Cóż. Mnie się wydaje, że zgoda na jedną czy drugą randkę nie jest równoznaczna z chęcią chodzenia z tym kimś. Może staroświecki jestem, ale wydaje mi się, ze dopiero narzeczeństwo, czyli z grubsza czas przyjęcia oświadczyn czy coś podobnego jest już jakoś zobowiązujący. Wszystko co jest wcześniej siłą rzeczy jest takim wstępnym poznawaniem siebie. I trudno mówić, że ktoś, kto z takiej znajomości rezygnuje, robi coś złego...
Zastanawiasz się, czy nie bawisz się uczuciami... Moim zdaniem w tej konkretnej sytuacji, którą opisywałaś absolutnie nie. Przecież wyraziłaś już swój sceptycyzm co do pomysłu spotkania, ale zgodziłaś się po naleganiach. Chłopak nie miał wręcz prawa uznać, że zmieniasz zdanie. To była, owszem, szansa, ale o której wiedział, że jest szansą minimalną. I powinien się w tym pogodzić, że nie chcesz zacieśniać znajomości. To, że w takiej sytuacji mówi o bawieniu się uczuciami... No cóż, absolutnie tu tego nie widzę. Albo mu coś z zakochania padło na rozum (nie pogardzaj nim z tego powodu, w zakochaniu tak to bywa) albo ma tendencję do manipulowania ludźmi. W tym przypadku grania na Twoim poczuciu przyzwoitości, poczuciu winy. Jeśli to faktycznie to drugie (manipulowanie) to nawet radziłbym Ci, żebyś się od niego trzymała z daleka. Widocznie kompletnie nie rozumie, że w partnerstwie, jakim jest związek, a potem małżeństwo dominacja jednej strony nad drugą to wypaczenie samego sensu takiego związku.
W miłości - mam tu na myśli miłość narzeczeńska, małżeńską - właśnie o to chodzi, żeby była wolnym wyborem wynikającym z chęci bycia z kimś, a nie przymusem, wywołanym takim czy innym uwikłaniem drugiej osoby w swoją sieć. Spotykanie się chłopaka z dziewczyną ma w podjęciu decyzji "za" albo "przeciw" pomóc, ale nigdy nie jest żadną zobowiązującą deklaracją.
Bawiłabyś się uczuciami, gdybyś faktycznie robiła komuś nadzieję, opowiadała jak to go kochasz, że chcesz z nim być po to, żeby go zostawić i się z niego śmiać. Niczego takiego nie zrobiłaś...
2. Czy spotykanie się z człowiekiem o innych poglądach ma sens... Nie wiem co powiedzieć. Na pewno nie wtedy, gdybyś liczyła, ze pod Twoim wpływem się zmieni. Oczywiście to, z kim się spotykasz zawsze jest Twoim wyborem, Ty musisz chcieć. I jeśli zauroczenie kimś nie jest dla Ciebie większe niż dzielące was różnice, to na pewno nie musisz się z tym kimś spotykać. Tylko po to, żeby poznać że jest fajny, miły itd. Bo skoro szukasz kogo innego, to nie ma co robić nadziei. W tym wypadku tak bym to widział. Ale oczywiście nie znaczy to, że nie możesz się spotykać. Jeśli chcesz się spotkać, możesz. Nawet jeśli potem miałabyś uznać, że nic z tego nie będzie. Możesz. Bo, jak napisałem wcześniej, do przyjęcia oświadczyn, a właściwie to aż do momentu ślubu, każda zmiana decyzji w tej sprawie jest dopuszczalna. I o ile podjęta jest uczciwie, nie poprzedzała jej egoistyczna chęć pobawienia się czyimiś uczuciami, nie jest grzeszna... Ale - podkreślę to - na etapie chodzenia ze sobą wszelkie deklaracje co do wspólnej przyszłości nie mogą być traktowane jako zobowiązujące. Taka już natura tego czasu, gdy się ze sobą "chodzi"...
J.