Gość 17.04.2017 21:27
Szczęść Boże,
Zacznę od tego, co wiem.
Wiem, że nie jestem zobowiązana do posłuszeństwa rodzicom, jeśli jestem dorosła i samodzielna. Ale wiem też, że jestem cały czas zobowiązana do szacunku i miłości.
Wydaje się, że brak obowiązku posłuszeństwa niewiele zmienia, bo i tak to samo, co wcześniej robiłam z posłuszeństwa, teraz muszę robić, bo to uczynek miłości.
Przykład: Rodzice chcą, żebym zrobiła zakupy. Wcześniej robiłam to z posłuszeństwa. Ale teraz i tak muszę to zrobić, bo zrobienie zakupów dla kogoś jest też uczynkiem miłości, pomocą.
Problem w tym, że rodzice oczekują tych uczynków miłości cały czas - do tego stopnia, że nie mam nawet czasu pomyśleć o jakimkolwiek własnym życiu. Wiem oczywiście, że muszę brać udział w obowiązkach w domu, dokładać się finansowo itp. I robię to - sprzątam, pomagam itp. Tylko, że to nie ma końca. Wydaje mi się jednak, że te obowiązki należałoby z dorosłą już osobą wspólnie ustalić, zaplanować, a tego rodzice nie chcą. Oni wydają polecenia, o wszystkim decydują. Wielokrotnie próbowałam prosić, żebyśmy np. ustalili, co jest na jutro do zrobienia, żebym mogła to jakoś sobie rozplanować, zdecydować, dołączyć swoje plany. Słyszałam, że "coś tam się dla ciebie zawsze znajdzie do roboty". A rano np. dostawałam ręki mopa z informacją "a teraz posprzątasz". Jak skończyłam, dostawałam coś innego. I tak bez końca, bo przecież jak się chce, zawsze coś się znajdzie. To chyba rodzaj pracoholizmu - przekonanie, że o wartości człowieka decyduje to, ile pracuje. Podkreślam, że nie chodzi o to, że nie chcę sprzątać albo pomagać, robię to również z własnej inicjatywy, ale gdzieś muszą być granice. Dla przykładu: po całym tygodniu wspólnej pracy, którą wykonuję na życzenie rodziców, chcę się z kimś spotkać, i wtedy wszyscy w domu płaczą (dosłownie), że ich lekceważę, bo jeszcze tyle pracy by się znalazło. Wiem, że postawa rodziców względem mnie nie jest w porządku, nazwałabym ją nawet wykorzystywaniem, ale ja w ogóle nie o to chcę pytać. Pytam o radę co ja mogę zrobić, żeby być w porządku.
Posłuszeństwo nie obowiązuje, ale obowiązuje miłość. Pomoc drugiemu człowiekowi jest wyrazem miłości. Jeśli nie pomagam rodzicom, słyszę zarzut, że ich nie kocham.
Co więcej, oni swoje 'prośby' formułują tak, jakbym była ciągle zobowiązana do posłuszeństwa ("Po obiedzie odkurzysz podłogę"), więc nawet, jeśli nie jestem zobowiązana do posłuszeństwa, a odkurzę z miłości, to niewiele się zmienia - padło polecenie, i zostało wykonane, bo i tak musiało, nie z posłuszeństwa, ale z miłości.
(posłuszeństwo rodzicom, dorosłe dzieci, czcij ojca i matkę)
Święty Paweł, gdy pisał o posłuszeństwie dzieci wobec rodziców dodał też, że rodzice (konkretnie zdaje się ojcowie) nie powinni dzieci rozdrażniać... Na wszystkie przykazania dekalogu powinniśmy patrzyć z perspektywy miłości Boga i bliźniego. To przykazanie dotyczy zarówno dzieci jak i rodziców. Nie jest więc tak, że rodzice są panami i władcami swoich dzieci. Zwłaszcza gdy chodzi o osoby dorosłe, które mogą już wziąć swoje życie w swoje ręce, rodzice powinni się z nimi liczyć. Ale nawet wobec małych dzieci nie powinni się zachowywać jak jaśniepaństwo wobec służących. Trzeba po prostu ustalić w miarę jasne reguły wspólnego życia. Obie strony - i rodzice i dzieci - są zobowiązane do miłości. A pomiatanie dzieckiem wyrazem miłości nie jest. Koniec. Kropka. Nie ma dyskusji.
Znam oczywiście sprawę tylko z Twojej opowieści. Doświadczenie ostatnich dwudziestu paru lat, kiedy podobnych wysłuchałem wiele każe mi jednak Ci wierzyć. Niestety, wiem, niektórzy rodzice tacy są. Musisz po prostu zacząć mówić "nie". Nawet jeśli w jakiejś konkretnej sytuacji przesadzisz, nie będzie to grzechem. Bo jesteś ofiarą, która broni się przed agresją. Nie agresorem.
Jak wielu uczciwych ludzi, którzy znaleźli się w podobnej sytuacji pomyślisz pewnie, że tak nie można. Bo Chrystus wzywał, by nawet za zło płacić dobrem. Otóż nie. Pozwalając swoim rodzicom na pomiatanie Tobą sprawiłabyś, że stawaliby się coraz gorsi, ślepi na wyrządzaną Ci krzywdę. Nawet gdybyś się wyprowadziła żądaliby usług na swoją rzecz i mówili o Twoim braku miłości, gdybyś urobiona po łokcie we własnym domu z dziećmi odmówiła jakiejś usługi. Niestety, wysłuchałem wielu opowieści dorosłych ludzi, którym rodzice niszczyli życie. Jeśli nie powiesz "nie", żądania wobec Ciebie skończą się dopiero wraz ze śmiercią rodziców. Wcześniej nie.
Jak to zrobić w praktyce? Pomyślałem, ze dobrze byłoby informować o swoich planach. O tej a tej wychodzę, o tej a tej wrócę. Możesz oczywiście ustąpić i zmienić plany na rzecz wykonania konkretnej pracy, ale zrób to i wyjdź, choćby wymyślali Ci dziesiątki nowych zajęć. Zrobiłaś co należało zrobić, resztą zajmiesz się po powrocie. Praca może poczekać. Jeśli wyda Ci się to pomocne, po prostu prowadź grafik zajęć. Teraz to, teraz tamto. Co wpisane pierwsze, ma pierwszeństwo. Zwłaszcza gdy chodzi o taniec z mopem.
Napisałaś w swoim pytaniu, że nie chcesz pytać, czy to wykorzystywanie, ale co robić by być w porządku. Niestety, muszę jeszcze raz wyraźnie napisać: to co robią Twoi rodzice to wykorzystywanie. Twoje "bycie w porządku" nigdy nie będzie oderwane od tej konkretnej sytuacji, jaka jest ich postawa wobec Ciebie. W moim odczuciu Twoje "bycie w porządku" powinno polegać na jasnym postawieniu sprawy: pomagam w domu, liczę się z waszymi oczekiwaniami, ale nie jestem waszą zabawką. Możesz oczywiście pójść drogą męczeństwa i posłusznego wypełniania wszystkich, nawet najbardziej złośliwych poleceń rodziców. Tylko musisz świadomość, ze to już będzie męczeństwo, a nie zwykłe "bycie w porządku". Zresztą moim zdaniem męczeństwo niepotrzebne, bo nie służące twoim rodzicom, pozwalające im stawać się tyranami...
J.