Wierząca 19.09.2013 13:57
Szczęść Boże.
Piszę w sprawie czystości przedmałżeńskiej. Wiem, że temat był wielokrotnie wałkowany, ale wydaje mi się, że nauka Kościoła nie potrafi jednaznacznie rozwiać wątpliwości młodych ludzi w tej kwestii.
Od razu zaznaczam, że zgadzam się z Kościołem nt. zachowania czystości przedmałżeńskiej. Nie neguję jej, a wręcz przeciwnie - popieram i sądzę, że jest słuszna i dobrze ukierunkowuje młodych na budowanie relacji. Jestem wierząca i przez parę ostatnich lat gdy nie byłam w związku starałam się pogłębiać więź z Jezusem poprzez sakramenty. Regularnie spowiadam się i chodzę na Mszę także w tygodniu. Nie wyobrażam sobie, że nie mogłabym przyjmować Komunii Św - to byłoby zbyt trudne. Bardzo potrzebuję Pana Boga, potrzebuję Jego umocnienia i przebywania z nim. Boję się stracić Pana Boga, gdybym przestała przyjmować Komunię myślę, że całkowicie zatraciłabym się w moich grzechach.
Od niedawna jestem w związku z chłopakiem i moje ciało przypomniało sobie, że ma potrzeby. Zaznaczam, że nie jesteśmy już nastolatkami, oboje jesteśmy po studiach i pracujemy. Chcę być blisko niego, okazywać czułość. Czy to się kłuci z moralnością katolicką? Oczywiścię nie wchodzi w grę współżycie, petting czy intymne pieszczoty. Mam na myśli normalne gesty czułości: pocałunki, przytulenia, głaskanie po ręce, karku, włosach. Problem polega na tym, że na mnie to "działa". Nawet takie gesty wywołują u mnie napięcie, często podniecenie. Mam pragnienia seksualne, chciałabym być blisko niego, chciałabym uprawiać seks (jestem jeszcze dziewicą) ale w takich chwilach do głosu dochodzi rozum - postawiłam wstrzymać się do ślubu (od razu zaznaczam, że obecnie ślub nie wchodzi w gre bo jest to zbyt wczesny etap związku). Staram się ignorować poruszenia cielesne, a jak zorientuję się, że myśl którą mam w głowie jest nieczysta to ją odrzucam. I dalej przystępuję do Komunii. Bo wydaje mi się, że grzech rodzi się w sercu, a nie (przepraszam) między nogami. Bóg stworzył nas istotami seksualnymi, dał nam popęd - i to jest dobre. Mam jednak wątpliwości bo zawsze bardzo radykalnie podchodziłam do tych spraw, wszelkie podniecenie było złe, w sumie to bałam się tej sfery życia i nawet stłumiłam moje pragnienia seksualne. Takie kiedyś miałam podejcie, ale teraz ono się zmieniło i nie wiem które myślinie jest słuszne. Mając wątpliwości poruszyłam temat granic w konfesjonale, ale ksiądz powiedział, że sama mam to rozsądzić, że on nie wie, że mam pytać Jezusa a nie księdza. Utwierdziłam się w tym, że dobrze postępuję przyjmując Komunię po lekturze artykułów. Pozwolę sobie zacytować kilka fragmentów:
"Największą troską duszpasterską powinno być chronienie wiary i moralności młodych przed lękiem. Dlatego należy rozgraniczać "wpadki" nieplanowane od "wyrachowanych" grzechów. Młode ciało, które wcześniej nie miało doświadczeń seksualnych, jest niebywale reaktywne. Wystarczy wówczas przytulenie, pocałunek, subtelna pieszczota, aby spowodować gwałtowną i niechcianą reakcję. W takich sytuacjach nawet nagłe odczucie orgazmu przez dziewczynę czy wytrysk u chłopaka nie jest żadną winą moralną. Podobnie marzenia i wyobrażenia o charakterze seksualnym dotyczące osoby ukochanej są także bezgrzeszne, dopóki są niejako "mimowolne". Chwila, w której zakochany/zakochana uzmysłowi sobie, o czym rozmyśla, niejako "oprzytomnieje", jest punktem startowym oceny moralnej: wówczas dopiero decyduje wolą, czy będzie kontynuować owe wizje, czy też powie im "stop"." (w: http://www.przepisnamilosc.pl/relacje/narzeczenstwo/item/69-granice-przyzwoitosci-w-narzeczenstwie-2)
"Wobec pojawiających się pragnień seksualnych młodzi ludzie mogą przyjąć dwie skrajne i niewłaściwe postawy. (...)Drugą skrajnością, która także ma negatywne skutki, jest próba zaprzeczenia swoim potrzebom cielesnym. W takim przypadku młodzi ludzie boją się własnej seksualności, uważając poruszenia cielesne za grzeszne i niemoralne. Nierzadko takiemu podejściu towarzyszy silna, lecz niewłaściwie rozumiana motywacja religijna i moralna. Pojawia się podejście asekuracyjne mające na celu uniknięcie za wszelką cenę podniecenia seksualnego. Wszelkie sytuacje bliskości traktuje się tu jako zagrożenie. Dochodzi do lękowego analizowania własnych czynów – „czy już zgrzeszyliśmy, czy jeszcze nie?” Prawdziwym powodem takiego postępowania nie jest jednak pragnienie czystej miłości, ale poczucie winy i lęk, które nie sprzyjają harmonijnemu przeżywaniu więzi. (...) Często, gdy mówi się o czystości przedmałżeńskiej, kładzie się nacisk na zagrożenia związane z bliskością między dwojgiem ludzi. Usłyszeć można tego typu porady: należy unikać sytuacji bliskości, nie należy okazywać sobie pieszczot cielesnych, które mogą spowodować odczucie podniecenia, nie powinno się zostawać sam na sam, aby nie stwarzać okazji do grzechu, nie powinno się wyjeżdżać we dwoje na wakacje, nie kusić siebie poprzez rozmowy, gesty lub elementy wyglądu zewnętrznego, itd. Takie asekuracyjne podejście, choć bardzo szlachetne i nieraz heroiczne, jest jednak dość krótkowzroczne i nie daje rozwinąć się w pełni wolności osoby. Przynosi ono efekt w krótkiej perspektywie, pozwala uniknąć przez jakiś czas sytuacji próby, ale nie rozwiązuje problemu i nie uczy harmonijnego przeżywania swoich pragnień. Zawiera się w nim bowiem sugestia – jesteśmy zniewoleni, musimy zgrzeszyć gdy tylko będziemy mieli do tego okazję. Brak nieczystych czynów nie jest więc wolnym wyborem, tylko brakiem okazji do ich popełnienia. Młodzi nie uczą się jak przebywać z sobą w sposób czysty, jak przeżywać rodzące się pragnienie bliskości i intymności, gdyż nie dopuszczają takich sytuacji, traktując je automatycznie jako pokusę do grzechu. Wolność polega na tym, że człowiek wybiera czystość jako wartość i trwa w tym wyborze także wtedy, gdy odczuwa potrzebę, impuls lub podniecenie. Może więc pozwolić sobie na odczucie w pewnym stopniu siły własnych pragnień seksualnych i nie musi od razu z tego powodu zgrzeszyć." (w: http://www.szansaspotkania.pl/index.php/pl/portal-pl/17-artykul/242-o-bliskosci-cielesnej-w-czasie-chodzenia-ze-soba-i-narzeczenstwa-miedzy-czuloscia-i-zmyslowoscia)
Po przeczytaniu tych i innych artykułów o moralności katolickiej stwierdziłam, że postępuję słusznie, a nawet, że jest wynikiem pewnej dojżałości. I tu problem. Nie dawno Pan Odpowiedający w pytaniu: http://zapytaj.wiara.pl/pytanie/pokaz/1a112f odpowiedział:
"Trzeba w każdej sytuacji zastanowić się czy nie została złamana zasada ogólna. A brzmi ona: przed ślubem żadnej przyjemności natury seksualnej..." i często Pan tę regułę poleca. Problem polega na tym, że jestem zdrowa i moje ciało reaguje.
Bardzo proszę powiedzieć czy moje zachowanie, sposób myślenia jest grzeszne? Czy jeżeli na spotkaniu z chłopakiem odczuwam podniecenie i potem przystępuję do Komunii to jest to Komunia świętokradzka?
Czy wg Pana Odpowiadającego możliwe jest bycie z kimś w związku i jednoczesne bycie w Komunii z Bogiem? Czy można jednocześnie być w związku i okazywać sobie czułość nie tracąc łaski uświęcającej? Nie pytam ze złośliwości, nie twierdzę, że ma Pan zbyt radykalne podejście do tych spraw (no, może trochę :P). Pytam bo chciałabym się w końcu dowiedzieć jak to jest. Idąc za radą spowiednika pytałam o to Jezusa na Adoracji... nie odpowiedział :P Może Odpowiadający wyjaśni? Czasem mam wrażenie, że chcąc być w Komunii z Bogiem mam 2 wyjścia: albo powinnam chodzić kilka razy w tygodniu do spowiedzi przed każdą Mszą Św. chcąc przyjąć Komunię, albo powinnam rozstać się z moim chłopakiem i nie wchodzić w inne związki z mężczyznami bo raczej nieuniknionym elementem takich relacji jest występowanie napięcia seksualnego. I jedno i drugie rozwiązanie wg mnie jest bez sensu.
Najmocniej przepraszam, że tak się rozpisałam i proszę o wyjaśnienie.
Z góry dziękuję
Z Bogiem :)
Tak tak, wiem. Jestem uważany za taliba... A ja po prostu tylko nie chcę, by ktokolwiek to, co napiszę potraktował jako wymówkę do pozwolenie na grzech nieczystości. I dlatego staram się wyrażać precyzyjnie i właściwie cytuję podręcznik teologii moralnej... Doskonale pamiętam, jak moje wywody na temat tego, że używanie wulgarnych słów nie musi być grzechem ciężkim ktoś potraktował jako stwierdzenie, że w używaniu wulgaryzmów nie ma niczego złego...
Co do cytatów... Trudno się nie zgodzić z wymowa obydwu. Zwrócę jednak uwagę na mały szczegół w pierwszym. Cytuję:
Podobnie marzenia i wyobrażenia o charakterze seksualnym dotyczące osoby ukochanej są także bezgrzeszne, dopóki są niejako "mimowolne".
Znam znaczenie słowa "mimowolne". Co jednak znaczy ""mimowolne""? Co znaczy umieszczenie tego słowa w cudzysłowiu? To takie puszczenie oka do czytelnika, że wiadomo o co chodzi, ale nazwijmy to "mimowolnie"? Oczywiście następne zdanie to wyjaśnia. Tyle że można już nie zwrócić uwagi na jego wymowę. Cudzysłów zrobił swoje...
Tu właśnie leży pis pogrzebany. Takie zwroty można rozumieć dowolnie. I traktować jako przyzwolenie do grzechu...
Jest jeszcze druga sprawa, w obu zresztą cytatach. Otóż mówiąc (słusznie) o potrzebie troski, by młodych wyzwolić z lęku przed sferą seksualną deprecjonuje się wartość heroicznego czekania. Dlaczego? Bo zakłada się, że narzeczeństwo powinno trwać całymi latami. Tymczasem to nieprawda. Wcale tak być nie musi. Lęk przed podjęciem decyzji o ślubie po dwóch latach znajomości może racjonalnie wytłumaczyć jedynie w wyjątkowych wypadkach. Tak, trwające 8 lat narzeczeństwo, w którym młodzi wypierają się swojej seksualności to heroizm. Ale czekanie rok, dwa, to znowu nie tak straszny problem...
Jak napisałem, zasadniczo zgadzam się z tym, co tam napisano. I nie wydaje mi się, że stwierdzenie by przed ślubem nie robić nic, co jest zgodą na przyjemność seksualną doskonale się w to wpisuje. Co do narażania się na grzech nieczystości przez bliski kontakt, to zdaje się nieraz tłumaczyłem, że inaczej jest w przelotnej znajomości a inaczej w narzeczeństwie (czyli gdy są już realne plany co do ślubu). Intencja zawarcia małżeństwa usprawiedliwia to bycie razem, to narażenie się czasem na grzech nieczystości. Bo młodzi chcą okazać sobie czułość, miłość i byłoby nienaturalne, gdyby zupełnie unikali pogłaskania się po głowie, podania ręki czy innych temu podobnych. Ważne, żeby to wszystko uczyło prowadziło ich do czystej miłości, nie do przekraczania kolejnych tabu...
Jak powinnaś postąpić? Skoro spowiednik kazał rozstrzygnąć samemu, to nie ma co pytać w serwisie internetowym. Ii to jeszcze taliba. Istotą problemu nie jest bowiem w brak wiedzy. Istota jest to, jak tę wiedzę przełożysz na życie. I - najważniejsze - czy pozwolisz w tej kwestii prowadzić się sumieniu, czy będziesz szukała wymówek.
J.