Gość 14.06.2020 21:20

Szczęść Boże,
Od pewnego czasu mam lęki natury duchowej.
Boję się końca świata, który ma nadejść. Boję się, że Bóg mnie odrzuci za moją niedoskonałość i będę musiała przyjąć znamię bestii (Ap 13, 16), za co pójdę do piekła. Boję się, że nie wytrzymam wielkiego ucisku. W ogóle boję się, że apokalipsa dzieje się teraz, a ja tego nie umiem nawet rozpoznać!
Chcę uwierzyć, że dostałam łaskę zbawienia za darmo przez krzyż od mojego Pana, ale ciągle coś nie pozwala mi w to wierzyć. Coś mi ciągle powtarza, że jestem niegodna nawet, by Najwyższy na mnie spojrzał inaczej niż gniewnie. Że muszę iść ciasną bramą, ale nigdy nie znajdę do niej drogi. Wytyka mi wszystkie moje słabości- najbardziej to, że nie wyrzekłam się wszystkiego, żyję jak dość przeciętna nastolatka (słucham muzyki, czytam książki, mam jakieś zainteresowania itd.) i nie głoszę Słowa na szerszą skalę, choćby w internecie. Popadam w paranoję i niemal wszędzie widzę zło. Na przykład w tym, że mam hobby. Albo w tym, że nie umiałabym zerwać z chłopakiem tak po prostu, bez powodu i powiedzieć:"Boże to dla Ciebie" ("Kto kocha ojca, matkę, męża, żonę, kogokolwiek bardziej niż Mnie, nie jest mnie godzien"- jakoś tak to brzmiało, ale teraz nie mogę tego znaleźć. To było gdzieś w Ewangelii św. Łukasza). To mnie dręczy do takiego stopnia, że czasem taka myśl potrafi przyjść mi w dowolnej chwili i dosłownie powalić mnie na łóżko, czyniąc mnie niezdolną do czegokolwiek przez najbliższe godziny. Moim ostatnim marzeniem jest nie istnieć, tak po prostu zniknąć. Jeżeli piekło to stan duszy odłączonej od Boga, to właśnie to przeżyłam i powiem, że wolałabym jednak kocioł ze smołą.
Modlę się, by ten oskarżyciel mnie opuścił i dał mi spokój. Działa to tylko na pewien czas, bo potem wraca.
Proszę o modlitwę.

Odpowiedź:

Z tą apokalipsą, która dzieje się teraz... W pewnym sensie dzieje się. Nie chodzi o to, że koniec świata jest już bliski - bo tego nie wiem - ale że księga Apokalipsy  jest księgą, która pokazuje dzieje Kościoła od wydarzenia Jezusa do końca czasów. Ciągłą walkę, która zakończy się zwycięstwem. W tym sensie faktycznie się dziś dzieje. I ciągle jako chrześcijanie wzywani jesteśmy do tego, by opowiadać się za Chrystusem nawet, jeśli reszta świata Chrystusa odrzuca....

Co do Twoich obaw... Wydaje mi się, że potrzeba Ci trochę umiarkowania. Bardziej realnej oceny samej siebie. Pewnie masz jakieś wady, ale zalety pewnie też. I pewni nie samo zło czynisz, ale sporo dobra też. Czy za mało? Nie wiem, ale często tak jest, ze widzimy zło, a dobra nie. Przecież nawet to, że z sympatią zwracasz się do ludzi w Twoim otoczeniu, że kochasz swojego chłopaka, że coś tam komuś pomożesz, jest dobrem, prawda? Spełnianie obowiązków rodzinnych, zawodowych (szkolnych bym w to nie mieszał ;)) to też pewne dobro, prawda? Wcale nie małe. Zapewne nie jest więc tak, że Bóg widzi w Tobie tylko zło. Bóg widzi Cię w prawdzie, a prawda o ludziach jest taka, że nawet jeśli robią coś złego, to jest też w nich wiele dobra; najgorszy nawet często coś dobrego jednak robi. Ty więc tym bardziej...

I z tym umiarkowaniem patrzyłbym też na to wezwanie Jezusa, że chrześcijanin ma wyrzekać się wszystkiego. Bo co to znaczy? Ot, dziś wyrzekasz się wszystkiego, zostajesz zakonnicą. Czy niebawem znów nie będziesz miała tam "swojego"? Co by to miało znaczyć, ze wyrzekniesz się wszystkiego, skoro raz już się wyrzekłaś? Powiedzmy, ze raz jeszcze wszystkiego się wyrzekniesz. ale potem znów masz "swoje", prawda? Człowiek zawsze coś ma. Nawet tylko to swoje przekonanie, że nie ma nic, bo wyrzekł się wszystkiego...

Jak znam Ewangelię - a wydaj mi się, że znam dość dobrze - Jezus chciał, byśmy żyli prawem Bożego królestwa. Największe przykazanie nie brzmi "wszystkiego się wyrzeknij", ale kochaj. Kochaj Boga, kochaj bliźniego. Jeśli tak jest, wszystko jest w porządku.

Nie kupujesz tego, bo nie wyrzekając się wszystkiego nie kochasz Boga? No to zastanów się, czego faktyczni Bóg od Ciebie się domaga. Rzucenia chłopaka? A niby czemu, skoro chcesz go kochać, w przyszłości założyć z nim rodzinę. Rodziców? A niby czemu, skoro nakazał, byśmy ich czcili. Bóg każe kochać, nie wyrzekać się wszystkiego. Wyrzec się trzeba tego, co przeszkadza mi kochać. Boga i bliźniego. Jeśli więc rodzice zmuszali Cię do jakiego zła, chłopak sprowadzał na złą drogę, twoje hobby sprawiałoby, że zwracasz się ku złu, to wtedy należałoby to coś porzucić. Ale jeśli nie ma w tym nic złego, to Twoja droga realizacji przykazania miłości, to czemu Bóg miałby żądać, byś to porzuciła?

Kiedyś myślałem, że Bóg chce, bym został księdzem; że to moje powołanie. Zostawiłem więc wszystko i poszedłem do seminarium. Ale po latach tam spędzonych doszedłem do wniosku, że Bóg nie koniecznie tego ode mnie chce. Że może raczej chce, żebym był świeckim i jako świecki starał się pociągać innych do Jezusa i był święty. Nie wiem co myślał. W każdym razie mój wybór przypieczętował udzieleniem mi sakramentu małżeństwa. Czy to wybór mniejszej miłości? Nie wiem. Ale na pewno wybór miłości.

Często zastanawiam się, czy nie mógłbym dla Jezusa robić więcej. I wtedy rodzi się pytanie: OK, ale co miałbym robić? Nie mam pojęcia. Powiedziałem więc Bogu, ze jeśli ma dla mnie jakieś konkretne zadanie, to nich mi to powie na tyle wyraźniej, żebym zrozumiał. Póki co stosuję się do zasady takiego myśliciela, Carlo Caretto, żeby nie zaśmiecać nieba pytaniami o powołanie, tylko kochać. Kochając odnajduje się swoje powołanie.

Myślę, ze podobnie może być z Tobą. Co niby więcej miałabyś robić? Jak miałabyś robić dla Jezusa więcej? Czy myśl o pójściu do zakonu czy zostania misjonarką nie byłaby tak naprawdę ucieczką od kochania? Dla Boga niekoniecznie liczą się tylko takie wielkie rzeczy. On potrzebuje też małych, prozaicznych. Świętych nastolatek, świętych żon, matek.. Choćby i nie spędzały nie wiadomo jak wiele czasu na modlitwie, ale miały jakieś swoje hobby i lubiły czytać książki....

J.

 

 

na pewno mamy już

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg