XYZ12345 21.08.2008 04:51

Szczęść Boże i Bóg zapłać za cierpliwość w rozwiewaniu dylematów, problemów natury moralnej mnie i wielu innych osób!

Ciekawi mnie pewna kwestia związana z ideą miłości w sensie chrześcijańskim, która, jak czytamy nawet w odpowiedziach na łamach Wiara.pl w niektórych odnoszących się do tego tematu zapytaniach, winna być odpowiedzialną i bezinteresowaną. Jak mają się te wyznaczniki, gdy idzie o teorię tzw. "egoizmu psychicznego", głoszącego, że każde działanie jednostki jest w MNIEJSZEJ, bądź WIĘKSZEJ mierze motywowane chęcią osiągnięcia jakiejś maści korzyści. Pomagamy innym licząc na ich rychłe odwzajemnienie (egoizm w znacznym stopniu), pragnąc doznać upojnego uczucia satysfakcji z uczynienia chwalebnego czynu, wzrostu naszego prestiżu w oczach danej osoby, czy osiągnięcia dobra bardziej duchowego z jej strony - pragnienie, by dana osoba nas lubiła, była dla nas miła (egoizm umiarkowany), bądź także osiągnięcia wiecznego szczęścia licząc na nagrodę od Boga w życiu przyszłym (egoizm w minimalnym stopniu). Do podobnych wniosków można dojść samodzielnie, jednak nawet w Piśmie Świętym Pan Jezus, odnosząc się do podobnego zagadnienia, wspominał o tym słowami: "(...) Ale dla Boga nie ma nic niemożliwego". Czy zatem tutaj na Ziemi istnieje czysta, bezinteresowna miłość? Czy może Kościół ma tutaj na myśli pewien kompromis, wyważenie pomiędzy egoizmem, a (trudno się raczej nie zgodzić, że UTOPIJNYM) czystym altruizmem, superpozycję, złożenie przeciwstawnych pragnień: uzyskania jakiegoś dobra ze strony osoby kochanej (ciepło, czułość, bliskość, etc.), ale zarazem z uwzględnieniem jej praw, woli oraz konieczności ofiarowania czegoś (np. pomocy, troski) ze swojej strony, czegoś wzamian. Analizując pewien model miłości, odpowiadający modelowi miłości chrześcijańskiem, tzw. "Agape", O ILE DOBRZE ROZUMUJĘ, można tu dojść do wielu sprzeczności, pomijając już nawet tezę "egoizmu psychicznego". Jest to miłość namiętna, spełniona, a zarazem BEZINTERESOWNA, czyli dobro partnera jest zupełnie przedkładane nad dobro własne, bez żadnej nadziei na odwzajemnienie nawet w formie czysto abstrakcyjnej, duchowej (sympatia ukochanej osoby), tak, jakby przeżywana przez siebie przyjemność (która przecież jest rzeczą naturalną, pochodzi od Boga, który tak nas ukształtował), była czymś złym, niegodziwym. Czy może Kościół uznaje za godziwą miłość interesowną, w której jednak poziom tego, co dostajemy, bądź żądamy, odpowiada w ilości temu, co przekazujemy do otoczenia (w końcu egoizm nie wyklucza zaspokajania siebie, a jego definicja dotyczy raczej zaspokajania w stopniu nadmiernym, wręcz: samoubóstwienia bez żadnego względu na wolę, istnienie innych osób)?

Odpowiedź:

Kościół, za starożytnymi mędrcami, uczy o czterech cnotach kardynalnych. Są nimi między innymi roztropność i umiarkowanie. Także o bezinteresowności trzeba mówić roztropnie i z umiarkowaniem. Bez popadania w skrajności.

Bo przecież inaczej, chcąc być bezinteresowni, bylibyśmy skazani na pełnienie tylko tych dobrych czynów, które związane są z udręką. A przecież nie chodzi o to, że dobro nie ma przynosić żadnej radości, żadnej satysfakcji. Chodzi o to, by je pełnić bez oglądania się na to, co mi daje. Jaśniej: to że spodziewam się za dobro jakiejś odpłaty, nie jest jeszcze brakiem bezinteresowności. Byłaby nią sytuacja, w której czyniłbym dobro dlatego, ze takiej odpłaty się spodziewam. Tylko dlatego, głównie dlatego...

J.
Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg