Agata
26.08.2003 12:21
W odniesieniu do odpowiedzi udzielonej Julii (na pytanie z 22.08.2003) oraz innych odpowiedzi chciałabym zapytać: 1) Czy słuszne jest akcentowanie w odniesieniu do współżycia małżeńskiego, by "stosunek w swoim przebiegu nie wykluczał możliwości poczęcia"? Czyż małżonkowie współżyjący w dni niepłodne nie wykluczją automatycznie możliwości poczęcia? Czy sama natura, usuwająca z organizmu komórki rozrodcze męskie i żeńskie nie wskazuje, że nie wszystkie one służą do rozrodu i że nie można absolutyzować ich znaczenia? 2) Czy nie najważniejsze jest, by zachowywać przykazania Boże, a nie ludzkie: nie zdradzać fizycznie (VI przykazanie), nie zdradzać poprzez niegodziwe pragnienia (IX przykazanie), nie przerywać poczętego życia (V przykazanie), a przede wszystkim - miłować bliźniego jak siebie samego, okazywać współmażonkowi czułość, miłość i oddanie. Czy brak tego nie jest prawdziwą dewiacją? 3) Czy ludzie żyjący w celibacie mają wystarczające podstawy, by formułować przepisy etyki małżeńskiej? Czy zdają sobie sprawę, że nie tylko nie może ona być zbyt liberalna, ale także zbyt restrykcyjna? Że może niszczyć w życiu małżeńskim czułość, delikatność, spontaniczność, naturalność, bezpieczeństwo, miłość? Małżnkowie nie mogą być spętani strachem i nadmiernymi wymaganiami, bo ptrzecież najważniejsza jest miłość. Czyż nie tak?
Jeśli Bóg tak stworzył człowieka, że kobieta jest płodna tylko w określone dni miesiąca, to wykorzystanie tego w celu planowania rodziny jest moralnie uzasadnione. Czym innym jest bycie niepłodny, a czym innym uczynienie siebie niepłodnym. Czym innym jest, gdy organizm walcząc ze stresem produkuje substancje, dzięki którym potrafimy pokonać strach, a czym innym, gdy chcąc pokonać ten strach zażywamy narkotyki czy inne tego typu substancje (jak np. żołnierze amerykańscy – głośna swego czasu sprawa).
Nikt nie absolutyzuje znaczenia komórek rozrodczych. Nie ma nic złego w tym, że zdecydowana większość z nich jest z punktu widzenia rozrodu bezużyteczna. Kościół dla uzasadnienia sprzeciwu wobec antykoncepcji nigdy nie posługuje się argumentem o marnowaniu komórek rozrodczych!
Sprzeciw Kościoła wobec antykoncepcji wynika raczej z wizji człowieka. Chodzi o to, że człowiek jest osobą, a nie przedmiotem, w tym wypadku przedmiotem użycia. Trzeba więc go (a także siebie) tak traktować. Środki antykoncepcyjne uczą braku odpowiedzialności za konsekwencje seksualnego kontaktu ze współmałżonkiem. Łatwo wtedy o zjawisko nazywane „seksem na życzenie”. Stąd tylko krok do zrobienia z seksu najistotniejszego elementu miłości. A przecież to nie tak, bo sprowadza się wtedy partnera do roli przedmiotu zaspokajającego nasze pragnienie przyjemności...
Nie są to obawy wydumane. Rzeczywiście, dość często takie postawy w społeczeństwie się obserwuje. W świadomości ludzkiej tzw. „niedopasowanie w sferze seksualnej” coraz częściej jawi się jako słuszny powód do rozwodu. I coraz częściej bogate i zaopatrzone w środki antykoncepcyjne społeczeństwa szybko się starzeją, bo zamykają się w swoim egoizmie na nowe życie....
2. Owszem, przestrzeganie przykazań Bożych jest najważniejsze. Ale nie znaczy to, że sprawa o której piszemy jest nieistotna. Proszę zwrócić uwagę, że najważniejsze, to trzeci stopień przymiotnika. Są jeszcze sprawy ważne i bardziej ważne. Nie można koncentrować się na najważniejszych a zapominać o ważnych... Co innego sprawy nieważne....
3. Piszący te słowa jest człowiekiem świeckim i żonatym. Mimo to argumentacja Kościoła wydaje mu się słuszna, a nie restrykcyjna. Niepokojącym wydaje się w pytaniu co innego. Dlaczego jego autorka uważa, że małżonkowie są w swoim życiu spętani strachem? Przed czym? Przed poczęciem nowego życia? Niechcący twierdzenie o wzroście egoistycznego nastawienia do życia z pierwszej części odpowiedzi, znalazło potwierdzenie w trzeciej części pytania...
Metody naturalne są bardzo skuteczne i nie mają – w przeciwieństwie do środków sztucznych – skutków ubocznych. Owe środki sztuczne też mogą nie zadziałać. O co więc chodzi?
a) o to, by nie musieć się nigdy powstrzymywać od współżycia. A więc wracamy do sprawy seksu na życzenie. Tylko miłość sprowadzona do seksu, odarta z innych sposobów jej wyrażania, z umiejętności powiedzenia sobie nie, nie jest już rzeczywiście miłością.
b) jak zwykle, o pieniądze. Sprzedaż środków antykoncepcyjnych to niezły interes. Czynienie z możliwości ich używania sztandaru rzekomej wolności ma tyle wspólnego z prawdą, co sugerowanie w reklamach wódek, że dopiero po wypiciu człowiek staje się wolny...
W sprawie rzekomego rygoryzmu katolickiej etyki seksualnejwarto rzeczytać stosowny artykuł o. Jacka Salija:
http://www.mateusz.pl/ksiazki/js-pww/js-pww_27.htm J.