,
17.07.2003 12:01
Katecheta mówi że jak chcę ukraść i nie uda mi się np. ktoś mnie przyłapie lub tego nie ędzie to mam grzech, nie jest moją sprawą że Bóg uchronił mnie od czynu - mam i tak grzech. A w pytaniu z 13. VII była podobna sytuacja gdyby nie zeszło na rozmowę o świętokradztwach to bym dalej to robił - bo się bałem że nie ma ratunku. Czy wy macie rację czy ja. Czy mogę spokojnie zostawić to czy mam się tym dręczyć dalej?
Odpowiedź:
Niczym nie musisz się dręczyć. Oba przypadki są bowiem innej natury. W przypadku kradzieży (oczywiście teoretycznie) chciałeś zła i gdyby ktoś Ci nie przeszkodził byłbyś to zrobił. W drugim w sposób wolny podjąłeś decyzję, aby w grzechu nie trwać. Nikt Ci nie przeszkodził, tylko wyjaśniając pomógł podjąć właściwą decyzję. Odnosząc to do kradzieży: to tak, jakby ktoś tłumaczył Ci, żebyś porzucił myśl o kradzieży, a Ty byś go posłuchał i zmienił decyzję.
Naprawdę, zaufaj spowiednikom i katechecie. Bóg na pewno nie chce, by ludzie ciągle doszukiwali się w swych czynach grzechu. Powiedz Mu o swoim problemie i z ufnością Mu się powierz. On jest Bogiem dobrym i kochającym. A nie despotycznym dręczycielem ciągle dopatrujcym się w ludziach zła... Poczytaj Ewangelie...
J.