Anonim 14.06.2020 16:58

Chciałbym postawić pytanie czy obecna argumentacja uzasadniająca ograniczenie stosunków seksualnych do małżeństwa (wyrażanie prawdy o miłości małżeńskiej, zabezpieczenie przed wykorzystaniem czy użyciem etc.) nie prowadzi koniecznie do analogicznego zakazania jakichkolwiek związków poza-(przed)małżeńskich (powiedzmy będących czymś innym – dłuższą głębszą relacją – niż narzeczeństwem rozumianym jako stan bezpośredniego przygotowania do małżeństwa)? Czy nie jest tak, że jeśli pozostajemy na stanowisku jakiegokolwiek zintegrowania sfery seksualnej z innymi aspektami ludzkich relacji i osobowości to jakiekolwiek kategoryczne ograniczenie lub dopuszczenie jednej z tych sfer powinno pociągać również ograniczenie lub dopuszczenie także innych? Czy nie ma innych niż seks aktów, gestów czy stanów, które mają wyrażać miłość, a nie są uważane za nieczyste poza małżeństwem? W czym miałaby tkwić tak duża i istotna odrębność sfery seksualnej? Inaczej: w czym aseksualny związek pozamałżeński miałby być aż tak znacznie lepszy od seksualnego związku pozamałżeńskiego? Czy takie twierdzenia nie wynikają z tendencji postmanichejskich lub jakiejś podskórnej afirmacji miłości platonicznej jako czegoś lepszego? Jeśli jest powód by zakazać stosunków seksualnych przed ślubem to dlaczego nie ma powodu by zakazać „chodzenia ze sobą”? Dlaczego aprobuje się coś tak sprzecznego z naturą jak biały związek? Czy nie jest to wyraz popadnięcia w sprzeczność w wyniku niekonsekwencji w dostosowywaniu się do realiów nowych czasów i jednoczesnym trwaniu przy dawnych zwyczajach? Dodam, że liczę raczej na bardziej „twardą” niż „miękką” odpowiedź (szczególnie wolałbym uniknąć odpowiedzi, że trzeba zezwolić na te związki by w ogóle doszło do małżeństwa bo to rozumowanie w kategoriach zła koniecznego lub mniejszego zła i to w dodatku niezbyt ścisłe) szczególnie iż wydaje mi się, że problem jest dość wyraźny i poważny.

Odpowiedź:

Myślę, że sednem odpowiedzi powinno być tu stwierdzenie, że nie wszystko musi się kręcić wokół seksu.

W relacjach międzyludzkich jest miejsce na wiele różnych sposobów odniesień, stopni zażyłości. Jest koleżeństwo, jest przyjaźń. Nawet w relacjach między osobami różnej płci. Trudno mówić, że są złe, skoro są dobre. I czyste. Niebezpieczeństwo pojawia się wtedy, gdy ta relacja zaczyna się przeradzać w relację oblubieńczą. Ale jeśli człowiek, obie strony, potrafią to jasno ucinać i nie dopuszczają z do zbytniej zażyłości, to wszystko w porządku. Pisząc zbytnia zażyłość nie mam na myśl jedynie seksu, ale też zbytnią bliskość, zbytną poufałość. Takie - dorośli ludzie raczej to wiedzą - mogą doprowadzić do relacji oblubieńczej,w  konsekwencji także seksualnej. Nie należy więc w ten sposób owej relacji rozwijać i tyle. Po prostu trzeba w tych relacjach zachować umiar.

A chodzenie ze sobą, narzeczeństwo.... Jeśli u dwojga stanu wolnego ludzi zaczyna pojawiać się myśl, że mogliby być dla siebie kimś więcej niż przyjaciółmi, to nic złego, jeśli i pozwalają sobie na więcej. Mam tu na myśli słowa, gesty wyrażające pragnienie bliskości, zawierające jakąś obietnicę, że kiedyś i do relacji seksualnej dojdzie. Kiedyś - po ślubie. Jeśli małżeństwo jest wspólnotą życia, jeśli ma przez seksualne współdziałanie dać początek nowemu życiu, to sygnalizowanie, ze się tego pragnie, nie jest grzechem.

A co do białych związków... Oczywiście niedobrze by było, gdyby z góry taki związek zakładać. To dziś uniemożliwiałoby wręcz zawarcie małżeństwa. Ale jeśli małżonkowie mają już dzieci albo mimo paru lat prób im nie wyszło i nie chcą starać się dalej, to co w tym złego, że nie będą współżyli? Przecież miłość to coś znacznie więcej niż seks. Ten może być jednym z wyrazów miłości, ale przecież nie jedynym...

J.

 

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg