przed slubem 16.01.2020 21:24
Młodzi chcą mieszkać razem przed ślubem. Twierdzą, że to jest ekonomicznie - pracują w jednym mieście z dala od domu rodzinnego. Poza tym chcą się "sprawdzić". Jak im wytłumaczyć, ze to grzech zgorszenia? Dlaczego Kościół obstaje przy tej wersji? Młodzi chyba potrzebują mieć konkretne argumenty przyczynowo - skutkowe. Rozumiem, że dla człowieka wierzącego powinny być one wystarczające, by zmienić swoje postępowanie. Ja wiem, że nawet palacza trudno jest odwieźć od zgubnego nałogu przekonywującymi argumentami.
W przypadku planujących ślub zgorszenie i narażenie się na grzech nieczystości chyba nie jest wystarczającym argumentem. Problem w tym,że dzisiejsze pokolenie (nie chcę generalizować) chyba nie widzi w tym nic niemoralnego.
Pozdrawiam.
Napisałem niegdyś, dlaczego przed ślubem nie powinno się współżyć seksualnie... Można to znaleźć TUTAJ
Dlaczego nie mieszkać razem przed ślubem jest po części z tym pytaniem związane... Ale myślę, że parę spraw mógłbym tu dodać. Choć nie sądzę, by ktokolwiek, kto już podjął decyzję dał się przekonać. To działa tylko na tych, którzy naprawdę się dopiero zastanawiają, szukają. Nie na tych, którzy już decydowali...
Dla mnie najważniejszym argumentem za niepodejmowaniem współżycia seksualnego przed ślubem jest argument: bo tak uczy Kościół. Mogę nie rozumieć dlaczego, ale wiem, że tak jest dobrze, bo tego wymaga Kościół... Ale to argument tylko dla tych, którzy Boga i Kościół traktują na serio, nie jak punkt usług religijnych, który jednak do prywatnego życia nie powinien się wtrącać...
Po drugie... Związek "na próbę" sprawia, że człowiek się nie stara; że w razie czego zerka za otwartą furtką. Tymczasem istotą miłości jest wola rozwiązania wszelkich konfliktów i wyjaśnienia wszelkich nieporozumień. I trwania, choćby się było zranionym....
Ale jest coś jeszcze... Mnie się po prostu w głowie nie mieści, jak można chcieć być ze sobą "na próbę". Na próbę, to można się z kimś spotykać, nie dopuszczając tego kogoś do siebie zbyt blisko. Gdy zdecydowaliśmy się, by być blisko... Jak żyć po rozstaniu? Ja nie pytam, jak żyć po ewentualnym porzuceniu przez drugą stronę, bo oczywistym, że to nieraz straszliwie boli. Ale pytam, jak można zostawić kogoś, kogo się kochało? Przecież to jakieś straszliwe kłamstwo. Miłość jest wieczna, nigdy się nie kończy. Tak jak rodzic nigdy nie przestaje kochać swoich dzieci, a dzieci swoich rodziców. Jak można żyć ze świadomością, że się kogoś kochało, a potem jak gdyby nigdy nic poszło się w inną stronę? Czy to nie jakaś kosmiczna katastrofa? Jak nie myśleć o tym, jak się ma ten, z kim się rozstaliśmy? Nie wiem, wydaje mi się, że w takich wypadkach pozostaje tylko codziennie pić. Bo inaczej żal zabije...
To trochę jak z ludźmi, którzy w górach wiążą się liną. Nie mają wyjścia: są skazani na siebie, aż do końca drogi. Chyba że wcześniej któreś z nich (lub oboje) zginą. Można się kłócić, mieć pretensje, ale przecież nie można się rozwiązać i zostawić.
Przecież drugie imię miłości to odpowiedzialność...
J.