Gość 24.01.2019 12:53

Straciłam wiarę?

Witam. Pisze bo już sama nie wiem co się że mną dzieje. Mam prawie 22 lata. Od dzieciństwa uczęszczałam do kościoła. Kiedyś jak byłam mała to razem z rodzicami wieczorem przed pójściem spać się modlilismy, potem to zanikło. Gdy byłam już starsza to chodziłam również do kościoła ale już nie tak często a wiara była tylko wypełnieniem praktyk i tradycja. Zaczęło się to zmieniać jakieś 2 lata temu. Wtedy zapragnęłam zmienić swoje życie, zbliżyć się do Boga. Odbyłam spowiedz i zaczelam prowadzic zycie z Bogiem. Uczestniczylam we Mszach Świętych, przystepowalam do sakramentów. Z czasem zaczęłam czytać codziennie czytania przeznaczone na dany dzień I uczestniczyć codziennie we Mszy (starałam starałam być codziennie w kościele ale zdarzyły się również takie dni kiedy nie bylam- oczywiście zawsze byłam i jestem w niedziele). Zaczęłam coraz bardziej rezygnować z siebie, posciC, dużo się modlić. Doszło do tego że zaczęłam mieć skrupuly, wszędzie widziałam grzech i uważałam że muszę z wszystkiego rezygnować, wyrzekac się wszelkiego dobra iczynić zadośćuczynienie za grzechy moje i innych. Wszystko sprowadzili się do tego że zaczęłam bać się Boga i wszelkie praktyki pobożne powodują powodują mnie strach i lęk. Do tego dochodziły życiorysy świętych którzy ofiarowywali samych siebie za grzechy innych i w związku z tym odcodczuwalna też tak muszę. Polubiłam się totalnie. Już sama nie wiem co i jak. Co jest złem a co dobrem, mam takie dylematy ze się polubiłam. Zauważyłam że jest we mnie dużo faryzeizmu, przywiazania do litery prawa. Nie ma we mnie milosci a wszystko co czynie to dlatego by wypełnić prawo. Boję się że jak nie zrobię czegoś to grzesze,ale nie robię tego bo chcę ale dlatego że czuję że tak muszę. Chciałabym umieć kochać ale nie potrafię. Czuję że jestem obłuda i jestem hipokrytka, nachodzą mnie takie myśli. Nachodzą mnie myśli o porównywanie się do innych, o tym że inni ludzie Sa daleko od Boga i mają się dobrze. Nie potrafię słuchać Słowa Bożego, wypełniać woli Bożej w moim życiu, boję się że Bóg chcę zabrać mi wszystko to co lubię, co sprawia mi przyjemność. Źle pojmuję wiarę. Strasznie się zapetlilam i pogubiłam. Czuję że oddałam się od Boga, że moja wiara slabnie i zaraz zniknie całkowicie. Moja wiara opiera się na religijności, czuję że nie mam relacji z Bogiem. Od niedzieli nie przyjęłam komunii Św i boję się że jestem oddzielona od Boga. Wiara powoduje we mnie lęk. Chcę być blisko Boga ale jednocześnie nie potrafię, nie jestem w stanie, nie mam na nic siły. Modlitwa jest zmuszaniem sie, nie ma we mnie chęci do niczego. Jest dużo rzeczy w mojej głowie co do których nie wiem czy są grzechem czy ja sama sobie to wmówiłam. Do tego dochodzi problem z jedzeniem. Kiedyś wpadłam w odchudzanie, stwierdzono anoreksja. Wyszłam z tego przynajmniej tak mi się wydaje. Ale mam problem z tym że od paru już lat stale myślę o jedzeniu. Co będę jadła, kiedy, w jakiej ilości. Mysle już o jutrzejszym dniu i kolejnych. Kupuję jedzenie ale potem boję się je jeść bo myślę czy nie jem za dużo i nie popelnie grzechu nieumiarkowania i mam mysli ze to nie podoba się Bogu, że On nie chcę żebym to jadła, że mam z tego zrezygnować. Powoduje u mnie to lek i wewnętrzny paraliż. Bliscy mówią żebym zaczęła jeść ale ja nie potrafię, boję się. Nie wiem czy tym samym nie stawiam jedzenia wyżej od Boga i nie łamie przykazań Bożych. Sama już nie wiem czy czy jest zależne ode mnie czy nie jest dobrowolnie. Myślę czy nie popełniłam grzechu ciężkiego ale myśl o tym żeby iść do spowiedzi powoduje znów lek i myśli ze po przystąpieniu do spowiedzi ten lęk nie minie i znów nie będę potrafiła się zbliżyć do Boga, że dalej będzie we mnie ten strach i popieranie się na prawie. Nie czuję nic, totalną pustkę. Co robić?

Odpowiedź:

No tak... Teoretycznie wiem jak Ci pomóc, ale czy w praktyce pomoże? Nie wiem... Bo, jak zauważyłaś, to problem Twoich odczuć; twojego lęku. A na lęki trudno znaleźć lekarstwo. Można je co najwyżej poskramiać rozumem. I pójście za głosem rozumu bym radził. A konkretnie?

Spróbuj na sprawę spojrzeć niejako z boku. Gdyby był obok Ciebie ktoś taki jak Ty, co byś mu poradziła w kwestii widzenia w sobie tylko grzechu? Ja widziałbym dwa kierunki, w których powinno zmienić się Twoje myślenie: po pierwsze Twój obraz Boga, a po drugie przypomnienie sobie o cnocie umiarkowania.

Bóg jest dobry. To podstawa. Zupełnie nie pasuje do tej podstawy obraz Boga doszukującego się w człowieku grzechu. Ot, przykłady, które podałaś. Boisz się, że grzechem jest to, ze za dużo myślisz o jedzeniu albo i to, że jesz za dużo. Czy Ty na kogoś takiego mogłabyś się gniewać? Czy raczej nie byłoby Ci żal osoby, która w takie coś się zaplątała i ma taki problem? Przecież ani jedzenie ani myślenie o jedzeniu zasadniczo grzechem nie są. Nawet jeśli zajmują dużo miejsca w Twoim życiu, to przecież niekoniecznie znaczy to spychanie Boga na dalszy plan. Taki kucharz na przykład też sporo koncentruje się na jedzeniu. A przecież nie można powiedzieć, że jedzenie jest dla niego ważniejsze niż Bóg, prawda? Nie na podstawie tego, że dużo o jedzeniu myśli.

Chyba po prostu trzeba Ci jakiegoś umiarkowania: i w  ocenie religijnych obowiązków i widzeniu samej siebie. Czy masz obowiązek wyrzekać się wszystkiego, co daje Ci radość czy przyjemność? Absolutnie nie. Tylko grzesznych radości i grzesznych przyjemności. Radość z tego, że świeci słońce, że wiatr rozwiewa Ci włosy, że zdałaś egzamin, że masz fajna pracę i niezły zarobek nie jest w najmniejszym stopniu grzechem. Wcale się tego wyrzekać nie musisz. Także tego, że masz cudownego chłopaka, z którym chciałabyś spędzić resztę życia. Możesz tego chcieć, możesz tego pragnąć. Podobnie z zadośćuczynieniem za grzechy innych. To czyn dobry i szlachetny, ale nie obowiązek; nie jesteś w oczach Bożych gorsza, gdy tego nie zrobisz. I na pewno nie musisz być więźniem wszystkich grzeszników, za których czujesz się zobowiązana zadośćuczynić modlitwą czy postem. Dobrze jeśli tak robisz, ale nie jest złem, grzechem, gdy tego nie robisz. Ergo, możesz to robić, ale z umiarem, bez zadręczania się, ze ciągle za mało i za mało.

Podobnie, z umiarkowaniem powinnaś tez spojrzeć na pozostałe sprawy swojego życia. Nie napisałaś, w czym jeszcze widzisz grzech, ale napisałaś, ze widzisz go "wszędzie" . Domyślam się więc, że takich spraw jest sporo. Spróbuj spojrzeć na nie z cnotą umiarkowania. Faktycznie, istnieje dobro mniejsze i istnieje dobro większe. Ale rezygnacja z wielkiego na rzecz mniejszego, zwłaszcza gdy to wielkie jest trudno osiągalne, wcale nie jest grzechem. Jest nim wybór zła. I nie jest nim to, że pozwolisz kierować się cnocie umiarkowania. Wręcz przeciwnie, brak tego umiarkowania szybciej do grzechu prowadzi. Zresztą sama o tym napisałaś: Twoja gorliwość skutkuje tym, że masz już tego wszystkiego dość i masz pokusę odrzucić to wszystko, łącznie z Bogiem. Tak przez nieumiarkowaną pobożność wdziera się w Twoje życie szatańska pokusa porzucenia Boga.... Tymczasem nie Boga powinnaś porzucić, ale jakąś nieumiarkowaną gorliwość; gorliwość, która jest ponad Twoje siły i skłania Cię do porzucenia wiary....

Obraz Boga jako kogoś dobrego i praktykowanie cnoty umiarkowania. Te dwie drogi wyjście z kryzysu bym Ci radził...

J.

 

 

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg