Gość 23.07.2017 22:46
Dziękuję za odpowiedź, pozwolę sobie doprecyzować pytanie.
Czy możliwa jest taka sytuacja, kiedy wykonanie dobrego uczynku będzie czymś, co się Bogu nie podoba, czyli faktycznie nie będzie to wcale czyn dobry.
Np. Dobrym uczynkiem jest modlitwa. Ale może ktoś modli się... za dużo, i przez to zaniedbuje pracę albo rodzinę.
Albo dobrym uczynkiem jest pomoc bliźniemu. A jeśli ktoś pomaga tak dużo, że zaniedbuje własne wykształcenie i przez to zostaje biedakiem, który potem sam potrzebuje pomocy?
Albo ten mąż z przykładu, który podałam. Dodam, że na szczęście nie jest to problem z moim Mężem - on ma świetne wyczucie kiedy iść odwiedzić starszą panią, a kiedy zostać w domu. Ale faktycznie spotyka się z zarzutem, że od kiedy się ożenił i ma dziecko, mniej ma dla niej czasu.
Wydaje mi się, że człowiek nieustannie stoi przed wyborami - nie tylko między dobrem a złem, ale przede wszystkim między dobrem a dobrem. Tak jak w wyżej wymienionych przykładach. I - moim zdaniem - trzeba tu wyczucia. Jedno czynić, drugiego nie zaniedbywać.
Problem mam wtedy, kiedy ktoś ocenia jakiś czyn jako zawsze, jednoznacznie dobry lub jednoznacznie zły. A takim ocenianiem wydaje mi się katalog uczynków miłosiernych. Czy to nie oznacza, że jak ktoś np. odwiedza chorego, to zawsze dobrze czyni, niezależnie od tego, czy nie zaniedbuje rodziny? Albo jak ktoś modli się, to zawsze jest to dobre, nawet, jeśli zaniedbuje swoje obowiązki? W kościele, choćby dziś, słyszałam bardzo jednoznacznie - Bóg wzywa "módl się", a szatan mówi "nie módl się". Bóg mówi "pomagaj", szatan mówi "nie pomagaj". Wydaje mi się, że wybory są dużo bardziej skomplikowane. Tak mnie się wydaje, ale nie chcę w tym moim "wydawaniu się" sprzeciwiać się nauczaniu mojego Kościoła, który czyny jednoznacznie klasyfikuje na dobre i złe.
Może trochę banalnie to zabrzmi, ale dam przykład z dzieciństwa. Pamiętam jak w dzieciństwie w czasie adwentu lub wielkiego postu pisaliśmy dobre uczynki na serduszkach, i ksiądz tłumaczył, że to prezenty dla Pana Jezusa, i że On się z tych dobrych czynów cieszy. A ja np. pisałam tam, że spędzałam czas z Babcią - osobie, która uważała, że nie powinnam oprócz szkoły wychodzić z domu, bo ona się czuła samotna. Np. płakała wtedy, kiedy jechałam odwiedzić drugą Babcię. O wyjściu na spotkanie ze znajomymi albo zajęcia poza szkolne w ogóle nie było mowy - zawsze była awantura. Faktycznie Pan Jezus cieszył się z tego, że ja pozwalałam Babci na złe traktowanie mnie i emocjonalny szantaż?
Czy dobry uczynek może się okazać niemiły Bogu?
Napisała Pani, że chodzi o wybór między jednym dobrem a drugim dobrem. Nie sądzę więc, że jakiś dobry czyn mógłby być Bogu niemiły. Niemiłe może mu być zło. Także chyba to zło, jakie możemy spowodować poświęcając czas mniejszemu dobru, a zaniedbując znacznie większe i ważniejsze....
Nie umiem ująć w jakąś formułę ogólną tego, kiedy człowiek jakiej sprawie powinien się poświęcać. Trzeba tu chyba kierowania się dwoma cnotami: roztropnością i umiarkowaniem. Trzeba chyba w przypadku takich dylematów pytać, co jest ważniejsze. I wybrać to ważniejsze. W wielu sytuacjach jest tak, że troskę o jedno dobro z troską o drugie dobro można pogodzić. Ot, ktoś ma chorą matkę i chorą teściową. Wiadomo, że powinien troszczyć się i o jedną i o drugą. A jak to w praktyce będzie wyglądało zależeć będzie od tego, na ile pomoc jednej czy drugiej będzie nieodzowna, na ile pomaga ktoś inny itd. W większości wypadków pewnie można się angażować w pomoc i jednej i drugiej. Ale będzie tak, ze się nie da.... Wtedy trzeba jakoś inaczej to wszystko poustawiać....
Napisała Pani o emocjonalnym szantażu ze strony bliskich... Nie uważam, by uleganie mu było jedynym Bożym rozwiązaniem problemu. Jest nim także jasne określenie granicy tego "uprzyjemniania czasu". Myślę jednak, że i jedna i druga postawa może się Bogu podobać. Jeśli człowiek z miłości ustępuje, dobrze robi. Ale gdy także kierując się miłością - do innych, także dobrze pojętą własną - przeciwstawia się takiemu szantażowi, też robi dobrze. Ważne, by i w jednym i drugim było to kierowanie się miłością, a nie złością czy wręcz nienawiścią...
Warto jednak też chyba pamiętać, że poczucie zaniedbywania jest u niektórych osób poczuciem nie bardzo mającym podstawy w rzeczywistości. No bo co znaczy, że mąż zaniedbuje żonę? Bywają kobiety które czują się zaniedbywane, kiedy nie mają okazji swoim mężem... pomiatać. W ocenie tego zaniedbywania trzeba też zachować zdrowy umiar. A czasem trzeba wręcz powiedzieć, że osoba rzekomo zaniedbywana jest sama sobie winna. Bo tylko masochista lubi przebywać z kimś, kto ciągle na niego narzeka i wymyśla mu ciągle nowe zajęcia. Małżonkowie są partnerami. I tak jak nie rozumieją tego niektórzy mężczyźni, traktując swoje żony jak służące, tak też nie rozumieją tego niektóre kobiety widząc w swoich mężach lokajów, sposób na wypełnienie nudy albo ozdobę własnego image.
J.