Pani gość 16.12.2016 19:46
Generalnie picie alkoholu to nie grzech - jeśli z umiarem. Ale czy mocne upicie się (nie nagminne, ale np. raz na kilka miesięcy) to grzech ciężki, jeżeli nic złego się przy tym nie uczyni? Tylko chce się złapać tzw. "humor" / "zresetować"? Nie chodzi o upicie się do "utraty filmu" i nieprzytomności, bo to za dużo. Niemniej, wypicie dość sporej ilości alkoholu (pomimo zachowania świadomości) zawsze wiąże się z pewną utratą zdolności poznawczych, myślenie nie jest trzeźwe. Tylko tak - pijąc z dobrymi znajomymi nawet bardzo dużo nie narażam się na niebezpieczeństwo, bo mam do nich zaufanie, ale jakby nie było - jest to swego rodzaju "odurzenie" a samo odurzanie się (np. marihuaną) jest już zakazane i to grzech ciężki. Przykładowo, czy upicie się do tego stopnia, że się wymiotuje to grzech ciężki? Np. mając świadomość, że to może (acz nie musi) się tak skończyć.
Więc jak to z tym alkoholem jest? (Nie chodzi oczywiście o przesadzanie i upijanie się co tydz.)
Pozdrawiam.
W starych podręcznikach teologii moralnej granicą grzechu ciężkiego było picie do utraty przytomności. Dziś zwraca się uwagę, że człowiek najgorsze rzeczy robi, gdy jeszcze jest przytomny. Jednoznacznie wskazać w tym względzie gdzie jest granica między niegrzechem a grzechem i w którym momencie zaczyna się grzech ciężki właściwie nie sposób. Alkohol powoduje, że człowiekowi mniej czy bardziej puszczają hamulce. Co pijany zrobi nie zależy tylko od tego, jak hamulce zadziałają, ale czy zaistnieje konieczność hamowania. Można się pocieszać, że nic złego póki co nie zrobiłem, ale może to być tylko i wyłącznie wynik braku okazji. Uważałbym też z tym zaufaniem do kolegów. Jeśli oni piją tyle samo, to nie bardzo można liczyć na to, że w razie czego powstrzymają człowieka od zrobienia czegoś głupiego.
J.