Za kulisami 04.07.2008 16:56

1) Jeżeli jest się pracownikiem redakcji czy wydawnictwa, stacji radiowej lub telewizyjnej, drukarzem czy tłumaczem prędzej czy później spotka się człowiek z problemem pracy przy treściach, które są niezgodne z katolickim sposobem życia, choć nie są ani pornograficzne, nie zieją nienawiścią ani nie są np. okultystyczne ale mogą mieć na kogoś ogólnie rzecz biorąc zły wpływ. Będzie to może poradnik o wychowaniu dzieci zawierający oprócz innych przydatnych wskazówek sugestie niezgodne z etyką seksualną Kościoła, wywiad z kimś poważanym, kto ujawnia dyskusyjne poglądy na temat religii czy nawet rzecz znacznie mniej oczywista, jak np. literatura fantasy, która osobie niedojrzałej może namieszać w głowie. Pracownik „techniczny” nie może (i ze względu na rzetelność nie powinien) cenzurować treści. Nie oczekuje się też, że będzie do książki, filmu czy audycji wstawiał własny komentarz moralny. Z drugiej strony fakt, że takie treści krążą może negatywnie na kogoś wpłynąć.

Jak ocenić swoją odpowiedzialność w takiej sytuacji? Bierze się udział w rozprzestrzenianiu treści które nie są wyłącznie negatywne, ale mogą na kogoś źle wpłynąć, bo zawierają coś ewidentnie sprzecznego z nauczaniem Kościoła. Z drugiej strony nie zgadzam się z tym, co jest w nich niesłuszne, ale nie zawsze mogę o prostu odmówić, bo poza tym fragmentem, który może być szkodliwy, przekaz bywa bardzo wartościowy, więc nie zawsze taka odmowa zdaje się mieć sens. Czasem też nie da się dokładnie przejrzeć tego nad czym się pracuje, przed podjęciem decyzji i jest się już zobowiązanym. Nie chcę tego problemu bagatelizować, bo zgorszenie jest sprawą poważną. Z drugiej jednak strony praca wyłącznie z treściami pozytywnymi bywa trudna, bo kultura dopuszcza do obiegu dużo treści o mieszanej wartości, z których zresztą wolno nam korzystać. Czy zatem możemy je także współtworzyć?

Pytanie nie jest czysto teoretyczne, bo pracuję jako taki właśnie „pracownik techniczny” i nie mając takich narzędzi jak autor, pomagam jednak swoją pracą rozpowszechniać różne treści – także takie, w których z jakąś częścią przekazu (konkretną poradą, opinią) nie mogę się zgodzić. Gdyby to uznać za grzech (nawet lekki), to moim obowiązkiem byłoby pracy przy takich treści unikać nawet dużym kosztem. Nie mówiąc już o tym, jak duża byłaby moja odpowiedzialność, gdyby uznać to za grzech ciężki...

2) I drugie pytanie, chyba prostsze. W pewnej książce autor postanowił umieścić inteligentną maszynę, której skrót nazwy oznaczał w pewnym języku Boga. Wydało mi się to niepokojąco bluźniercze, ale postanowiłam sprawdzić, czy na pewno wiedział co robi (choć wiedziałam, że ten język zna) i przekartkowałam powieść w poszukiwaniu wyraźnego wyjaśnienia. Okazało się, że skrót stworzył świadomie. Nie mam pewności, czy miało to być bluźnierstwo (podejrzewam wręcz, że nie, bo zaakcentował, że nazwa ta jest niesłuszna), ale nie o to chodzi. Pytanie, czy samo upewnienie się co do takiej rzeczy można by nazwać akceptowaniem bluźnierstwa, skoro pomimo podejrzeń jednak się upewniałam, mając nadzieję, że autor nie wiedział, co robi a ostatecznie nie mam nawet pewności, czy rzeczywiście zamierzał bluźnić? Wydaje mi się, że nie, ale bluźnierstwo to nie jakiś drobiazg, więc wolę zestawić to z cudzą oceną.

Pozdrawiam

Odpowiedź:

Jest taki fragment z pierwszego listu św. Pawła do Koryntian, który rzuca trochę światła na nasz problem (1 Kor 5, 9-11)

Napisałem wam w liście, żebyście nie obcowali z rozpustnikami. Nie chodzi o rozpustników tego świata w ogóle ani o chciwców i zdzierców lub bałwochwalców; musielibyście bowiem całkowicie opuścić ten świat. Dlatego pisałem wam wówczas, byście nie przestawali z takim, który nazywając się bratem, w rzeczywistości jest rozpustnikiem, chciwcem, bałwochwalcą, oszczercą, pijakiem lub zdziercą. Z takim nawet nie siadajcie wspólnie do posiłku.

Podobne dylematy jak Ty miało chyba wielu ludzi. Tak chyba rodziło się życie zakonne. Z pragnienia, by nie musieć iść na kompromisy, by nie mieć takich dylematów... A jednak całkowite odejście nie jest możliwe. Nie da się żyć w świecie i nigdy niczym nie ubrudzić. Hutnik produkuje stal, z których potem ktoś może wyprodukować czołg. Możesz produkować mikrofony, przez które ktoś potem będzie bluźnił Bogu... Jasne, że nie odpowiadasz za to, ze ktoś źle wykorzystał coś, co mogło służyć dobru. Gdzie jest jednak granica, od której możemy mówić o współdziałaniu ze złem, współtworzeniu zła?

Zasada jest mnie więcej taka: nie odpowiadam za złe wykorzystanie rzeczy, która z natury zła nie jest. Nie jest zła np. broń, bo - jak sama nazwa wskazuje - ma służyć do obrony. Choć wiadomo, ze można jej też użyć do napaści, jednak za złe wykorzystanie nie odpowiada ten, kto ją produkuje (chyba że wie czemu konkretnie posłuży, bo np. sprzedaje broń gangom)...

To chyba pierwszy krok... Dalej... Co robić, gdy rzecz z natury jest zła? Tak jak np. w przypadku materiałów o charakterze pornograficznym? Wiem że zwolennicy całkowitej wolności kultury czy sztuki podnieśliby tu krzyk twierdząc, ze kultura jest poza dobrem i złem. Ale tak nie jest...

Teologia moralna zna dwa rodzaje współdziałania w złym: materialne i formalne. Z tym drugim mamy do czynienia, gdy ktoś pomaga czynić zło i to zło akceptuje, popiera. Tu sytuacja jest jasna - człowiek odpowiada za czynione zło. Gorzej z pierwszym. Mamy z nim do czynienia wtedy, gdy poważna racja (np. chęć utrzymania rodziny) zmusza do robienia rzeczy, których się nie akceptuje. Sprawa nie jest tak prosta...

Na pewno trudno zgodzić się na to, by w imię własnego bezpieczeństw bezwolnie wykonywać wszystkie, nawet najbardziej podłe polecenia. Tłumaczenie kierowcy gangstera, że robi to dla utrzymania rodziny, nie jest przekonujące. Często jest jednak tak, że praca człowieka z zasady służy dobru, a tylko incydentalnie wspiera jakieś zło. Wtedy trzeba chyba w sumieniu rozstrzygnąć, ile jest tego dobra (wliczając w to dobro jakim jest utrzymanie rodziny) a ile zła. Np. praca operatora fotoskładu w wydawnictwie zajmującym się wydawaniem pornografii byłaby zła, a praca w takim, w którym wśród wielu książek wydano kilka ocierających się o pornografię niekoniecznie. Choć wiadomo, że te akurat książki mogły kogoś zdemoralizować...

Wszystko to na pewno nie jest łatwe i wymaga pewnego wyrobienia. Nie wolno zbyt łatwo się usprawiedliwiać, ale z drugiej nie ma też sensu przesadnie się oskarżać. Zwłaszcza gdy ma się nadzieję, że mając wpływ na to, co się produkuje można jakoś wpływać na działania swojej firmy. Także jeśli jest to wydawnictwo, ośrodek kultury, kino czy teatr...

Gdybym miał konkretnie odpowiadać na Pana pytania skłaniałbym się do odpowiedzi, ze zarówno w pierwszym jak i w drugim wypadku nie jest Pan współwinny...

J.
Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg