Dlaczego "Kodem Leonarda da Vinci" Dana Browna, powieścią w sumie przeciętną, zaczytują się miliony?
Sojusznik kobiet
– Dan Brown reinterpretuje chrześcijaństwo i historię naszej kultury po myśli kobiet.
Bartłomiej Dobroczyński
Po myśli kobiet niekoniecznie znaczy feministycznie. Dobroczyński, psycholog i znawca subkultur, uważa, że „Kod” zawdzięcza powodzenie udanemu połączeniu wątków sensacyjnych z kobiecymi. Wilk – faceci uwielbiający powieści akcji – jest syty, i owca – czytelniczki spragnione dowartościowania elementu kobiecego – cała, a publiczność się podwaja.
Dowartościowanie polega na tym, że kobieta, Maria Magdalena, okazuje się nie tylko żoną Jezusa i matką jego dzieci, które dały początek dynastii francuskich królów, lecz także najmądrzejszą i najbardziej dojrzałą duchowo powiernicą nauk Jezusa. Gdyby nie spisek mężczyzn w pierwotnym Kościele, to raczej ona, nie św. Piotr, byłaby następcą założyciela chrześcijaństwa. Wtedy wszystko potoczyłoby się inaczej – pierwiastek męski współpracowałby harmonijnie i twórczo z żeńskim, niczym zasady jing i jang w kosmologii chińskiej. A tak mamy ponure rządy watykańskiego patriarchatu, spychające kobiety na margines religii i kultury. – To totalna rewizja historii Kościoła i świata – mówi Dobroczyński. – Kościół jawi się tu jak jakieś gestapo, masowa organizacja kłamstwa i zbrodni – tak jak sam przedstawiał choćby masonerię.
Kościół faktycznie przez prawie całe swe dzieje nie dopuszczał kobiet do ważnych stanowisk – traktował je pogardliwie. Ale ten sam Kościół rozwinął kult Matki Bożej, wyniósł na ołtarze wiele kobiet, a niejedną chrześcijańską mistyczkę uznał za skarb mądrości duchowej. Od początku jednak centralne miejsce w religii chrześcijańskiej zajmował Jezus – może się to podobać czy nie, ale tak po prostu było. Ta religia koncentruje się na Chrystusie, a nie na jego matce czy kobietach z jego otoczenia. Nikt nie cenzurował Nowego Testamentu, usuwając z niego wzmianki o kobietach, ale najważniejsza była zawsze historia Jezusa.
We wczesnym chrześcijaństwie toczyły się spory o boskość Jezusa, ale nie o boskość Marii Magdaleny. Nie było wielkiego ruchu chrześcijańskiego, który chciałby wyznawać nie Boga Człowieka, tylko Wielką Boginię pod postacią Marii Magdaleny. Dopiero osiem wieków po Jezusie pojawiają się dwie legendy związane z Marią Magdaleną. Pierwsza, przechowywana w prawosławiu, opowiada, że Maria Magdalena udała się wraz z Maryją do Efezu i tam zmarła, a jej szczątki przewieziono do Konstantynopola w IX w. W drugiej, francuskiej, Maria Magdalena pojawia się w Marsylii i nawraca całą Prowansję, tam też miano ją pochować. Słowem, nie ma żadnych solidnych dowodów na rewelacje „Kodu” o małżeństwie Jezusa i Marii Magdaleny. Za to pożenienie sensacji z romansem, osadzone w niby-rzeczywistości historyczno-religijnej, okazało się genialnym chwytem marketingowym. Brown wprowadził ezoterykę, wiedzę tajemną, do masowego obiegu.
Pogromca Kościoła
– Ta książka może trafiać do wielu ludzi identyfikujących się z chrześcijaństwem, ale nie z Kościołem.
Jerzy Prokopiuk
I właśnie w tym szaleństwie jest metoda Browna. Prokopiuk jest badaczem nieortodoksyjnej myśli religijnej, w tym gnozy – kiedyś potężnego rywala chrześcijaństwa. Nie zgadza się z tymi, którzy uważają, że sukces „Kodu” wynika z popularyzacji idei gnostyckich. – To nie jest manifest gnostycyzmu, tylko książka pełna fałszów – gnoza jest systemem rozbudowanym i złożonym. Ale przyznaje, że w prawie każdym człowieku żyje gdzieś mniejszy czy większy rewolucjonista, który chciałby czegoś nowego i „Kod” odpowiada na tę potrzebę. Zdaniem Prokopiuka, „Kod” uderza przede wszystkim w Kościół katolicki i dlatego podoba się ludziom zaniepokojonym wzrastającą rolą Kościoła w życiu publicznym. W literaturze poważnej takie niepokoje rzadko dochodzą do głosu. Za to popkultura nadaje się doskonale do ich rozpowszechniania. Jakie to lęki?