Manitou 19.08.2011 14:47
Odpowiadający stosuje wiele metafor i interesujących argumentów żeby przekonać pytających do stanowiska Kościoła. Takie obrazowe ujęcie sprawy często rzeczywiście pomaga, ale czasem po prostu mąci. Co mam zrobić, jeśli w wielu kwestiach logika poczynań Kościoła mnie nie przekonuje? Dostosowuję się do zaleceń, bo wierzę na słowo, że muszą mieć one jakiś sens, ale nie chciałabym być takim katolickim baranem, który w ogóle nie używa rozumu. Nie chodzi mi tutaj o tajemnice, których zwykły śmiertelnik nie jest w stanie pojąć, ale o politykę Kościoła w niektórych kwestiach dotyczących moralności, zwłaszcza tych bardziej kontrowersyjnych. Argumenty Kościoła są zwyczajnie nieprzekonywające. Przeczytałam wypowiedzi zamieszczone tutaj i łatwo je, w niektórych przypadkach, kolokwialnie mówiąc, przegadać. Ateiści bez problemu mogą poprzeć swoje wywody logiką, katolikom pozostaje tylko je okrasić ładnymi słówkami. Chciałabym zrozumieć dogłębnie zalecenia dotyczące chociażby etyki seksualnej w małżeństwie, samobójców, rozwodów i wielu innych - wypowiedzi Odpowiadającego już znam. Chcę myśleć. Ksiądz na religii raz powiedział, że to nasze pokolenie, osoby uczęszczające na religię, w przyszłości powinno stanowić elitę intelektualną chrześcijaństwa. Częste i długie dyskusje odbywane na tych lekcjach zawsze odbywają się na linii ksiądz kontra reszta klasy - przypuszczam że argumenty użyte przez obie strony dokładnie pokrywają się z argumentami wszystkich innych klas w całej Polsce, które akurat omawiają dany temat. Jaki zatem ma to sens? Po żadnej lekcji żadna ze stron nie zmienia zdania. Ksiądz powtarza slogany, które dobrze znamy, jakkolwiek prawda jest taka, że innych argumentów znaleźć niepodobna.
Chcę nie tylko wierzyć, że moje postępowanie jest dobre, ale także rozumieć, dlaczego. Tylko wtedy będę czuć, że naprawdę bycie katolikiem czyni mnie kimś lepszym i że nie jestem, jak wielu ateistów zwykło mawiać, kolejną marionetką Kościoła pozbawioną umiejętności samodzielnego myślenia. Mówi się, że ateista to człowiek świadomy, wierzący zaś po prostu jest zbyt leniwy, by zastanowić się nad tym, w co wierzy. Nie chcę, by była to prawda w moim przypadku. Chcę być katoliczką świadomą i myślącą.
Co Odpowiadający by doradzał? Pragnę zaznaczyć, że to, co jest tutaj w interesujących mnie kwestiach już przeczytałam. Nie chodzi mi bynajmniej o źródło wiedzy.
Ewa z Poznania.
Doradziłbym samodzielne myślenie. Szerokie i dalekowzroczne.
Nie zgadzam się z teza, że ateiści mają na swoje przekonania moralne lepsze argumenty niż katolicy. Dość często to kwestia tego, jak daleko się patrzy.
Przykład? Na przykład rozwód. Ich zwolennicy argumentują, że jak miłość się skończyła, to lepiej się rozstać. Katolicy powinni powiedzieć: po pierwsze nigdy się nie powinno doprowadzać do tego, ze miłość gaśnie. Jeśli gaśnie znaczy, że nie była pielęgnowana. Trzeba też pamiętać o dzieciach, dla których rozejście się rodziców jest prawie zawsze wielka traumą. Tak mogą powiedzieć niewierzącym. Sobie jeszcze powinni dodać: Jezus powiedział: co Bóg złączył, tego człowiek niech nie rozdziela...
Albo kwestia masturbacji. Zwolennicy tezy, że to nie grzech pytają: a komu to szkodzi? Faktycznie, od jednorazowego aktu nie rośnie na plecach garb ani nie pojawia się swędząca wysypka. Nie sposób jednak nie zauważyć, że częsta masturbacja prowadzi do tego, że trudniej przeżyć satysfakcję podczas normalnego stosunku. Gy nie ma hamulców, nie ma powodu, by sie przed takim działaniem powstrzymywać. Jak to działa na jedność małżonków? Wiadomo. Wiadomo też, że nieczystość potrafi człowiekiem owładnąć, jak alkohol pijakiem. Czy to naprawdę takie nieszkodliwe? Dlatego tamę trzeba postawić już na samym początku, a nie wtedy, gdy pożar zmysłów mocno się rozprzestrzenił...
Kwestia in vitro? To pomyśl sobie, jakie rozwijanie tej umiejętności otwiera przed naukowcami pola. Chciałabyś, żeby kiedyś ktoś założył ludzką fermę, na której będzie hodował rasę panów albo rasę niewolników?
A to tylko drobne elementy z szerokiego wachlarza możliwości argumentowania za katolickim spojrzeniem na te sprawy...
J.