PD 02.06.2025 19:23

Przeczytałem jakiś czas temu na stronie ekai artykuł opublikowany z okazji 55 rocznicy zlikwidowania indeksu ksiąg zakazanych i znalazłem tam bardzo dziwne stwierdzenie:

„Jednocześnie trzeba pamiętać o moralnym obowiązku wystrzegania się lektury, posiadania i rozpowszechniania pism, książek i innych materiałów (dziś także w mediach elektronicznych), których treść podważa katolickie prawdy wiary i zasady moralności.”

Dla mnie takie postawienie sprawy to absurd – w czasie obowiązywania indeksu można było przecież czytać i posiadać książki na nim wymienione, tyle że za zgodą biskupa, a teraz nie można by było wcale? Jest to zrozumiałe w stosunku do pornografii, ale we wszystkich innych przypadkach, to tak naprawdę zależy od tego kto, co i po co czyta.

Na stronie vatican.va znalazłem oryginalny dokument znoszący indeks i tam jest to ujęte zupełnie inaczej:

(...) Święta Kongregacja Nauki Wiary informuje, że Indeks zachowuje swoje znaczenie moralne, ponieważ poucza sumienia chrześcijan, by zgodnie z samym prawem naturalnym strzegli się tych pism, które mogłyby narazić na niebezpieczeństwo ich wiarę i dobre obyczaje; nie ma on jednak już mocy ustawy kościelnej z dołączonymi cenzurami. Kościół ufa więc dojrzałemu sumieniu wiernych, zwłaszcza autorów i wydawców katolickich, a także tych wszystkich, którzy poświęcają się kształceniu młodzieży. (…)

Ja to rozumiem tak, że Kościół podtrzymuje, że nie powinno się czytać tego, co szkodzi wierze i moralności (gorszy), ale ponieważ indeks już nie istnieje, to wierni sami muszą nad tym czuwać i już nie biskup, ale ich sumienie musi się zgodzić na czytanie tego czy tamtego. Zgadzam się, że trzeba się zdobyć na dużą ilość pokory, żeby przyznać, że ta czy inna książka nie jest dla mnie. Z drugiej strony gdy ktoś na przykład zapoznał się z komentarzami chrześcijańskich autorów dotyczących twórczości i poglądów, dajmy na to Richarda Dawkinsa, który wprost stara się dowodzić, że Bóg nie istnieje i teraz chce zapoznać się z oryginalnymi tekstami tego autora, to może to być wręcz pożyteczne. Unikanie wszystkiego co podważa prawdy wiary, sprawia moim zdaniem, że staje się ona ona ślepa, bezrozumna. Z drugiej strony zapoznanie się z zarzutami i ich wyjaśnienie, często ją pogłębia (mi na przykład wyjaśnianie pozornych konfliktów wiary z nauką, bardzo pomogło pozbyć się wyobrażenia Boga, jako starszego pana z długą, siwą brodą). Może nie jest to lektura dla wszystkich, ale nie jest też prawdą, że wobec takiej książki mówimy o „moralnym obowiązku wystrzegania się lektury, posiadania i rozpowszechniania”, jak wprost stwierdza artykuł z ekai.

Oczywiście, jeżeli ktoś chce czytać książkę, co do której Kościół wysunął jakieś zastrzeżenia (na przykład umieszczając na indeksie ksiąg zakazanych) to warto się z nimi zapoznać. Np. w Hrabim Monte Christo mamy do czynienia z pochwałą zemsty i trzeba to mieć z tyłu głowy czytając. Zapoznając się z poglądami różnych filozofów, też warto wiedzieć gdzie rozminęli się z KK, ale nijak nie oznacza to dla mnie, że nie mogę czytać (czy nawet posiadać!!!, o czym watykański dokument słowem nie wspomina) Krytyki Czystego Rozumu Kanta, czy wspomnianego Dawkinsa, tylko dlatego, że ich poglądy na wiarę, czy moralność są rozbieżne z nauczaniem Kościoła.

Czy ja to zdaniem Odpowiadającego dobrze to rozumiem, czy coś mi umyka?

Odpowiedź:

Kościół stawia na sumienia... I bardzo dobrze. Bo co jednemu nijak nie zaszkodzi, wręcz jeszcze pomoże pogłębić wiarę, to drugiego może sprowadzić na drogę odstępstwa. Nie ma tu reguł uniwersalnych, dla wszystkich. Powinien być zdrowy rozsądek...

Wydaje mi się słusznym stwierdzenie, że korzystanie z pozycji podważających naszą wiarę może przyczynić się do jej w nas wzmocnienia. O ile człowiek sam, ale dzięki stosownej lekturze, znajdzie odpowiedzi na owe zarzuty. Od ponad dwudziestu lat odpowiadając tu na pytania spotkałem się już jednak z sytuacjami, w których człowiek wyraźnie z tym problemem sobie nie radzi. Nie znajduje odpowiedzi na już nurtującego go pytania,  a przez lekturę czy oglądanie takich czy innych materiałów tylko je pogłębia. I powoli stacza się na pozycje kwestionowania wiary. Bywa nawet, że owe oskarżenia tak go przytłaczają, że nie widzi argumentów przeciwnych; ciągle wraca do tego samego... Bywa, że najdrobniejszą wątpliwość podnosi do rangi przeszkody w wierze niepokonalnej. Zdecydowanie są więc ludzie, którym korzystanie z takich książek, artykułów podcastów czy filmów naprawdę szkodzi...

Myślę, że podstawowym problemem jest w takich wypadkach niezrozumienie tłumaczeń, np. podawanych tu odpowiedzi. Nie dlatego, że są zbyt skomplikowane, ale dlatego, że wymagają porzucenia pewnych kolein, myślowych przyzwyczajeń. Ot, ktoś oczekuje odpowiedzi tak lub nie. Gdy tymczasem sprawa jest bardziej skomplikowana. Ot, czy nie pomodlić się rano i wieczorem jest grzechem? Tak czy nie? Tymczasem problem jest bardziej skomplikowany. Bo jednorazowe opuszczenie modlitwy, choć trudno pochwalić, na pewno poważnym grzechem nie jest. Gdzie jednak zaczyna się to "poważnie"? Jak długo trzeba w ogóle się nie modlić, żeby mówić o grzechu ciężkim? Tu nie ma jednoznacznych rozwiązań...

J. 

 

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg