Karol1 02.06.2025 18:50

Na to pytanie częściowo była odpowiedź, ale była bardzo, bardzo, bardzo nie wystarczająca. Jest w najciekawszych pytaniach ,,Dlaczego Bóg nie może dać ludziom jakiegoś oczywistego dowodu, że istnieje?". Według tej odpowiedzi Bóg się nie pokazuje, bo zrobił to 2000 lat temu, a nawet gdyby się pokazał, to ludzie w niego nie wierzą, bo nie chcą, bo jest im to nie wygodne. Nie wiem czy jest tam też napisane w odpowiedzi, że Bóg nie chce nikogo zmuszać do wiary. Gdyby Bóg objawiałby się w absolutnie jakikolwiek sposób, który nie łamałby żadnej zasady, czyli na przykład Jezus pojawiałby się co np. 1 rok na Placu Świętego Piotra w Watykanie, na golgocie, w Betlejem, czy jakimkolwiek innym miejscu. Jest na prawdę wiele sposobów, aby mógł dawać niepodważalne znaki że istnieje, tak niepodważalne, że nikt by nawet nie próbował temu zaprzeczać. Albo oprócz objawiania się mógłby dać jakieś inne znaki, przez które ludzkość by w niego uwierzyła, na przykład mógłby stworzyć świat tak jak jest to opisane w Biblii, albo stworzyć człowieka tak jak jest to tam napisane. Czemu Bóg działa jak natura, dosłownie chyba specjalnie po to, aby ludzkość miała wytłumaczenie naturalne, albo... po prostu to wszystko jest tworzone przez naturę, bo Boga nie ma. NIKOGO absolutnie NIKOGO by nie zmusił do wiary w niego, ani do kochania Boga, jeśliby Jezus objawiał się co jakiś czas, albo jakby wszystko nie powstawało w najbardziej wytłumaczalny sposób. Każdy dalej miałby wybór: albo wierzyć w Boga bo WSZYSTKO na to wskazuje, nikt nawet nie podważą tych dowodów, albo nie wierzyć. Nawet jeżeli jedna osoba tylko by uwierzyła, to dalej warto, ale na 100% praktycznie cała ludzkość byłaby wierząca. Nie zostaliby do tego zmuszeni, dalej mieliby wolną wole, która nie została naruszona. Można powiedzieć, że ludzie wiedzieliby, że Bóg istnieje, ale by go nie kochali, ale to też jest nie prawda. Jeżeli Bóg jest idealny, to każdy o zdrowych zmysłach by Boga kochał, z własnej woli. Ludzie nie są niewierzący, bo nie lubią Boga i tworzą rebelię, tylko dla tego, że nie mają powodów. Myślę, że to jest oczywiste, że niewierzący chcieliby aby Bóg istniał, bo kto by nie chciał. Po prostu nie mają powodów, nic do nich nie przemawia. Tak samo czemu Bóg nie może siebie pokazać dla innowierców, albo tam gdzie w ogóle nie słyszeli nic o katolicyzmie i dać im niepodważalne pod żadnym pozorem dowody, że nie mają racji? Też żadna wolna wola ani nic nie zostałoby naruszone, dalej mieliby wybór. Muzułmanin ma tryb działania mózgu na muzułmański, on nie jest katolikiem nie dla tego bo mu to nie pasuje, bo sprzeciwia się Bogu, tylko dla tego, że on sądzi, że ma racje. On chce dobrze, on chce być wierzący, ale ma taki tryb działania mózgu, że dla niego dowody na katolicyzm są słabe, a dowody na islam są dobre. Bóg kompletnie nie robi nic, aby ci ludzie wierzyli w prawdę, ale jeżeli nie uwierzą to idą prosto do piekła. To nie jest sprawiedliwe. Jeżeli Bóg nie robi kompletnie nic, aby 7 miliardów ludzi zaczęło wierzyć w niego, którzy nie wierzą, bo nie widzą powodów, to niech ich nie wysyła do piekła. Te dowody co są, one są podważalne, bo na przykład cuda, można powiedzieć, że są ustawione, lub są zjawiskiem nie wytłumaczalnym, bo mamy zbyt słabo rozwiniętą naukę. Cudowne wydarzenia z biblii z przed 2000 tysięcy lat, można to wytłumaczyć tym, że zostały zmyślone. Dla tego mówię o takich znakach, których nie dałoby się wytłumaczyć w żaden inny sposób. Jak ktokolwiek by wytłumaczył pojawianie się Jezusa w jakimś miejscu? Każdy mógłby do niego podejść i z nim porozmawiać, nie dało by się tego podważyć. Każdy o zdrowych zmysłach chciałby w niego wierzyć, bo miałby do tego powód. Ale nie, Bóg nie ma zamiaru tak robić, oczekuje żebyśmy byli katolikami, a jak nie to do piekła. Ja błagam codziennie w modlitwie o oczywisty znak istnienia chociaż dla mnie, ale Bóg go nie daje. Ten argument jest według mnie największym kontrargumentem przeciw istnieniu Boga, jest tak duży, że niszczy on we mnie wiarę. Ja chcę wierzyć, chcę aby Bóg istniał, modlę się o to, aby Bóg dał mi jakiś znak, abym uwierzył, wydaje mi się, że jest to jedyna rzecz, przez którą bym uwierzył, ale Bóg jak widać nie ma w planach ratowania mojej wiary, co tylko on może uczynić. Piszę to pytanie, bo chcę wierzyć, chcę i szukam, bo u Boga się nie doszukam jak widać. Bardzo bym prosił o jakąś dobrą odpowiedź, bo z tego co widzę na Boga nie mam na co liczyć, także nie wiem czy to zgadza się z tym, że Bóg jest idealnie dobry itp. To jest tak jakbym mógł kopiować chleb, czyli mógłbym go mieć nieskończoność, przyszłoby do mnie jakieś głodujące dziecko, poprosiłoby mnie o chleb, a ja bym mu nie dał. Nic by mnie to nie kosztowało, nic bym nie stracił, ale bym tego nie zrobił. Myślę, że nawet najgorszy zwyrol na takim miejscu dał by chleb takiemu dziecku. W praktyce chlebem jest oczywisty znak istnienia, głodnym dzieckiem jestem ja, a osobą kopiującą chleb jest Bóg. Nie ma absolutnie żadnego powodu dlaczego Bóg miałby mi nie dawać tego znaku, albo żeby się na przykład nie objawiać dla ludzi, chociaż dla tych, którzy tego chcą i potrzebują, tak jak ja. Osoby w niesamowicie poważnym kryzysie wiary (tak jak ja) się modlą o to, aby on rozwiązał ten kryzys, bo tylko on by mógł, ale on mówi nie i pozostawia takich ludzi na pastwę losu, a jeżeli przestaną wierzyć, to idą do piekła. Czy to jest idealne dobro? Tak jak pisałem, nie ma absolutnie żadnych przeciwskazań, żeby tego nie robić. To jeszcze bardziej mnie dobija i niszczy tą wiarę. To o co się modlę jest mi tak potrzebne jak woda, im dłużej tego nie dostaje, tym gorzej, a finalnie kończy się śmiercią, w tym przypadku śmiercią wiary. Ale z tego co widzę to Boga to nie obchodzi. Gdyby Bóg dał mi taki znak, to moje życie odmieniło by się, byłoby rewelacyjne, nie dość, że byłbym bardzo, bardzo wierzący, to moje samopoczucie byłoby genialne. Teraz jak sobie myślę, że ktoś jest bogaty, albo urodził się w jakimś lepszym kraju, to wpadam w rozpacz, bo po prostu taka osoba ma lepiej, a ja gorzej. Gdybym miał pewność, że Bóg istnieje, to wiedziałbym, że taka osoba nie wierzy w Boga (jeżeli by nie wierzyła) i automatycznie jestem na milion razy lepszej pozycji, bo ja wierzę. Na prawdę, szczęście w moim życiu osiągnęłoby maksymalnej wartości, moje życie stałoby się lepsze pod każdym względem, ale Bóg tego nie chce z tego co widzię. W dodatku piszę to wszystko drugi raz, bo chyba napisałem za dużo i włączyła się jakaś blokada, strona się odświeżyła (ja tego nie robiłem) i cały tekst zniknął. Pisałem go jakieś 20-30 minut (ten pierwszy), a jeszcze nie skończyłem pisać ponownie tego co wcześniej napisałem. To tylko pokazuje, jak bardzo desperacki jestem i chcę uwierzyć w Boga. Dosłownie od tego pytania może ważyć się los mojej wiary, więc czemu Bóg pozwolił na całkowicie przepadnięcie pytania? Gdyby temu zapobiegł, to nawet bym o tym nie wiedział, więc czemu tego nie zrobi? To też na pewno nie polepsza sytuacji mojej wiary. Całkowita treść pytania jest zbyt długa, więc drugą część dodam w następnym pytaniu od ,,Karol2". Przepraszam, że to wszystko jest takie długie, ale sprawa jest ważniejsza niż życie i śmierć

Kontynuacja pytania od ,,Karol1" Można powiedzieć, że co mi szkodzi być wierzącym, bo to tylko trzeba być dobrym i spędzić 1h w niedzielę na mszy, jednak bycie katolikiem to sporo ograniczeń. Jest wiele grzechów ciężkich, które są złe tylko z powodów religijnych. Weźmy przykładowo rozwody, mogą one odmienić życie na lepsze, bez Boga nie ma w nich nic złego, z Bogiem już jest w nich zło. In-vitro bez Boga jest rewelacyjne, odmienia życie, można mieć dziecko, jednak jeżeli wchodzi kwestia Boga, to faktycznie jest w nich coś złego. Używanie antykoncepcji, to nawet z Bogiem nie jestem w stanie zrozumieć co w tym złego. ,,Współżycie nie służy do przyjemności, tylko do rozmnażania", a co w tym złego, jeżeli użyje się do obu? W pewnym momencie życia ktoś zrobi dziecko, ale chce też robić to tylko dla przyjemności, co w tym złego? Kompletnie nic. Widelec służy do jedzenia, prawda? Gdyby sprawiało mi przyjemność kopanie w kopalni widelcem i bym to robił, to byłby to grzech? Nie rozumiem też czemu onanizm jest grzechem, o tym nie ma nawet ani słowa w biblii, ani nigdzie. Nie ma na jakiej podstawie ocenić, czy to grzech. W dodatku w młodym wieku do takich rzeczy bardzo kusi, więc czemu Bóg pozwolił, aby człowiek wyewoluował w taki sposób, że będzie do tego kusiło bardzo mocno? Czemu Bóg nie zrobił tak, że nie byłoby to jakieś bardzo przyjemne i ludzie robiliby to tylko aby się rozmnażać? Jest jeszcze na prawdę wiele innych rzeczy, które są złe tylko ze względu na wiarę, ale bez niej nie są złe. Więc na prawdę dużo tracę, a jeżeli Boga nie ma, to nie ma sensu tego wszystkiego tracić i kształtować swoje poglądy i zachowanie ze względu na coś, co zostało wymyślone. Jednak gdyby Bóg istniał, to warto by było się tak poświęcić, gdyby Bóg dał mi ten oczywisty znak istnienia, to bym nie miał żadnego żalu z tym, że to jest grzechem i bym tego po prostu nie robił. Na prawdę, czasami się zastanawiam, że to musi być po prostu absolutne zło, aby nie dawać mi żadnego znaku, skoro jest mi on potrzebny jak woda, a nawet bardziej. Jeżeli w odpowiedzi odpowiadającego będzie ,,Nie wiem" lub coś w tym stylu, to wszystko się jeszcze bardziej pogorszy, bo jeżeli KK nie ma odpowiedzi na moje pytanie, to nie sądzę, aby coś się polepszyło w przyszłości. Proszę napisać odpowiedź na to całe pytanie tutaj, w tym pytaniu, a w pierwszej części po prostu napisać w odpowiedzi, że odpowiedź właściwa jest w następnej części.

Odpowiedź:

No cóż... Nie podzielam Pana opinii, jakoby Bóg, objawiający się regularnie, wszystkim, nie zmuszał nikogo do wiary. Czy na przykład ktoś, kogo co jakiś czas spotykam i z kim regularnie rozmawiam może twierdzić, że nie istnieję? Chyba tylko, gdyby był niespełna rozumu. Tak i człowiek, gdyby Bóg się wszystkim regularnie pokazywał dając dowód swojego istnienia... Czy człowiek o zdrowych zmysłach mógłby wtedy powiedzieć, że Bóg nie istnieje?

Wydaje mi się, że tak jak jest, jest najlepiej. Kto chce wierzyć, wierzy, kto nie chce, może się od biedy tłumaczyć, że Boga przecież nie ma. Bo choć łatwo rozumem pojąc, że musi być, po przecież świat jest pełen Jego śladów, on go nie widział, nie dotykał, więc nie wierzy. A ślady to przypadek. Albo UFO...

 A co do pewności wiary... Nie mamy stuprocentowej pewności co do wielu spraw na tym świecie, a jednak nie przeszkadzają one nam podejmować takie czy inne decyzje. Ot, nie jesteśmy w 100 procentach pewni, czy wsiadając do samochodu wyjdziemy w niego żywi. Wypadki się zdarzają. Nie jesteśmy pewni, czy kładąc się wieczorem spać, rano się obudzimy. Bywa, że człowiek umiera we śnie. Czy to przeszkadza nam jeździć samochodem albo kłaść się spać? Z wiarą w Boga jest podobnie. Wątpliwości nie muszą powodować, że człowiek odrzuca wiarę. Wystarczy, że przyjmie to, co dużo bardziej prawdopodobne...

W sprawie zasad moralnych zaś... Myślę, że jesteś w błędzie. Poza tym, że wiara katolicka faktycznie zmusza do udziału w niedzielnej Mszy - dla mnie czegoś niezwykle pięknego i będącego tak naprawdę wyróżnieniem mnie - jesteś w błędzie. Nic z tego co tu chwalisz nie jest tak naprawdę lepsze od tego, co proponuje chrześcijańska moralność. 

Rozwód? Ta możliwość jest wspaniała? Pomijając nawet cierpienia tracących normalny kontakt z którymś z rodziców dzieci, to czy to naprawdę lepsze, że ktoś, kogo się kochało, staje się obcym czy wręcz wrogiem? To takie szczęście? Szczęście, że się zawiodło kochaną osobę, bo kocha się bardziej samego siebie i swoją wygodę?

Albo in vitro. To takie szczęście żyć w świadomości, że ileś tam moich dzieci leży zamrożonych w czeluści jakiegoś instytutu i nigdy nie ujrzy światła dziennego? To naprawdę takie szczęście? 

Albo antykoncepcja. To naprawdę takie szczęście, kiedy seks zamyka się na nowe życie, a służy wyłącznie przyjemności? Bo jeśli używa się antykoncepcji, to nie służy jednemu i drugiemu. Na pewno nie. To takie szczęście, gdy chce się korzystać z uciech cielesnych, ale żyje się w strachu, że może z tego być dziecko? To takie szczęście, kiedy seks staje się wartością samą w sobie, oderwaną od miłości i partner czy partnerka mów a komuś, że już się im znudził, a inny, inna są w łóżku lepsi? To takie szczęście?

A onanizm: to takie szczęście zaspokajać się samemu i marzyć o bliskości, ale jej nie przeżywać? I stawać się przez te marzenia i wyimaginowane oczekiwania wobec współżycia niezdolnym do wejścia w normalne relacje? A co będzie, gdy żona, z przyczyn zdrowotnych, nie będzie mogła współżyć? To won, znajdę sobie inną, bo mam potrzeby i seks się należy jak psu zupa? To jest miłość? Mocno mi się wydaje, że nie. 

J. 

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg