Gość 08.01.2025 23:17

Nie zgadzam się z niektórymi tym tezami, na temat wojny i szerzej geopolityki wypowiadanymi przez niektórych katolików w tym Papieża Franciszka. Wiem, że katolicy nie muszą się zgadzać we wszystkim i chciałem zapytać czy w opinii Odpowiadającego moje stanowisko mieści się jeszcze w nauczaniu Kościoła i mogę z takim stanowiskiem żyć jako katolik.

Na wstępie zaznaczam, że nie uważam jakiejkolwiek wojny za "dobrą" czy "sprawiedliwą", jedyne o czym można mówić to usprawiedliwiona obrona, ale zawsze jest tutaj jakieś moralne napięcie/dyskomfort i jak pisał o. Salij tak być powinno (i ja się z nim zgadzam)
Konkretnie:
1. wypowiedź kard. Parolina, który z jednej strony stwierdził swego czasu, że Ukraina ma prawo się bronić, ale przestrzegał przed dostarczaniem jej broni. Gdybym miał taką możliwość to chciałbym go zapytać o to czym się mają bronić - kamieniami rzucać? Tomasz Terlikowski też się na ten temat wypowiedział, tylko trochę dosadniej.

2. Stwierdzenie przez Papieża Franciszka, że wydawanie ponad 2% PKB na zbrojenia to "szaleństwo". Przy całym szacunku dla Ojca Świętego, ale wynika to chyba z niewiedzy. Pominąwszy fakt, że np. Polska, czy tym bardziej Litwa, Łotwa, Estonia muszą wydać dużą (procentowo) część swojego budżetu, żeby realnie zwiększyć swoje bezpieczeństwo wobec ew. agresji ze strony dużo większej Rosji, to jest jeszcze druga sprawa. Czołg stojący między budynkami można zniszczyć tanio, amunicją niekierowaną razem z tymi budynkami, albo drogo jednym precyzyjnym pociskiem. Mniej cywilów ucierpi przy użyciu broni precyzyjnej i drogiej niż prymitywnej i taniej. Ponadto najdroższym polskim programem zbrojeniowym jest system obrony powietrznej - ściśle defensywny, mający chronić nas przed atakiem z powietrza (w tym bronią jądrową).

3. Odpowiedzi udzielone w tym serwisie:
https://zapytaj.wiara.pl/pytanie/pokaz/cb22d - "Chodzi też o to, by jeśli to możliwe, dać wrogowi szansę na poddanie się. W dobie środków masowego rażenia czy choćby tylko bomb kasetowych, zabijających w jednej chwili całe oddziały wojsk, to dość problematyczne" oraz "...choć przy potędze zniszczeń, jakie mogą dziś przynieść sens obrony bywa problematyczny" oraz https://zapytaj.wiara.pl/pytanie/pokaz/98a85 "prowadzenie wojny jest prawie zawsze złe"

Zacznę od drugiego cytatu bo sprawa jest prostsza. Nie ma różnicy czy użyto amunicji kasetowej, czy po prostu większej liczby pocisków konwencjonalnych, efekt będzie podobny. Obecnie wojna to nie starcia rycerstwa, a walka prowadzona na dystans, często z odległości dziesiątek czy setek kilometrów i tak jest w zasadzie od I wojny światowej. Wojna to też cała drobniejszych epizodów, a broniący się może również atakować (alianci w czasie II WŚ byli zdaniem kard. Ratzingera najbliżej "wojny sprawiedliwej", a atakowali - np.: lądowanie w Normandii). Jeżeli wiemy, że jacyś żołnierze chcą się poddać, to należy im to umożliwić, ale nie uważam, że prowadząc wojnę generalnie obronną ma się każdorazowo gwarantować takie prawo żołnierzom agresora. Czy to sprawiedliwe? Oczywiście, że nie. Ten konkretny żołnierz armii agresora może być zupełnie niewinny. Wina spada na tego przez kogo na tym froncie się znalazł.

Co się zaś tyczy "problematycznego" sensu obrony i wojny "prawie zawsze" złej. Wojna nie jest "prawie zawsze", a zawsze zła, jej prowadzenie może być co najwyżej dopuszczalne, z powodu okoliczności. Gdyby prowadzenie wojny obronnej było prawie zawsze złe, to państwa, które zastosowały by się do tego byłyby de facto na łasce lub niełasce agresora. Takie niebezpieczeństwo było dostrzegane już na SW II, który odchodząc od teorii wojny sprawiedliwej zaznaczył jednak, że prawo do obrony pozostaje. Co więcej jeżeli ktoś decyduje o samym sobie, to może nie podjąć obrony w imię miłości bliźniego (napastnika) - to heroizm, ale jeżeli czyimś obowiązkiem jest obronna innych, to jeżeli ma taką faktyczną możliwość, to wycofać się nie może (za KKK "Z tej racji prawowita władza ma obowiązek uciec się nawet do broni, aby odeprzeć napadających na wspólnotę cywilną powierzoną jej odpowiedzialności."). Ponadto choć życie ludzkie jest bezcenne, to nie jest mimo wszystko najważniejsze. Trzeba brać pod uwagę, trwałe i nieodwracalne skutki dla kolejnych pokoleń. Ja na przykład cieszę się i jestem wdzięczny, że w poprzednich stuleciach znaleźli się tacy, którzy walczyli i ginęli, żebym ja mógł żyć w Polsce i mówić po polsku, a nie niemiecku czy rosyjsku. Druga sprawa jest taka, że łatwy podbój zachęca agresora do kolejnych. Tak było w przypadku II WŚ. To wszystko trzeba uwzględnić zanim odstąpi się od obrony. Zgodzę się, że w przypadku gdy ktoś wojnę rozpoczyna to będzie to "prawie zawsze" nieuprawnione, za wyjątkiem ewidentnej krzywdy niewinnych (ludobójstwa), która trwa i którą trzebna zatrzymać. Z drugiej strony uważam, że obrona o ile ma się taką realną możliwość, będzie prawie zawsze uprawniona czy wręcz obowiązkowa. Gdyby na przykład państwo jak Estonia zostało napadnięte przez Rosję, to NATO miałoby prawo i obowiązek proporcjonalnie odpowiedzieć. Proprocjonalnie czyli tak by zażegnać niebezpieczeństwo dla Estonii, nie zniszczyć Rosję. Jeżeli po zniszczeniu pierwszych paru czołgów agresor by się jednak rozmyślił i chciał rakiem z sytuacji wycofać to należy mu na to pozwolić, ale jeżeli rzuci do walki kolejne siły to należy na to odpowiedzieć. Na pewnym etapie uprawnione staje się zaatakowanie w głębi kraju wroga - zniszczenie broni, która jest przez niego wykorzystywana czy pozbawienie życia żołnierzy którzy tam stacjonują. Zaznaczam - to nie jest dobre/sprawiedliwe, że żołnierz agresora śpiąc w koszarach zginie od rakiety, niemniej uważam, że państwo które się broni ma prawo widzieć w tym żołnierzu zagrożenie, przed którym musi swoich obywateli obronić.
Takie jest moje zdanie. Nie chcę Odpowiadającego do niczego przekonać. Jak napisałem na początku, chciałem zapytać czy zdaniem Odpowiadającego, moje poglądy kłócą się naczuczaniem Kościoła?

Odpowiedź:

Wydaje mi się, że nie ma sensu komentować pojedynczych zdań z szerszych wypowiedzi. Czy to moich, czy kardynała Parolina, czy papieża Franciszka. Bo każde zdanie trzeba czytać w kontekście. Tak na pewno jest z moimi odpowiedziami. Odpowiadałem na konkretne pytania. I nie jednym zdaniem. Kiedy pisałem, że prowadzenie wojny zawsze jest złe miałem na myśli to, że wojna zawsze niesie ze sobą jakieś zło. Nie jest tak? A kiedy pisałem o potrzebie dania możliwości poddania się pisałem - zacytuję szerzej:

(...) Zawsze pozostaje jednak jeszcze druga rzecz: konieczność zachowania także podczas walk prawa moralnego. O co chodzi? Przede wszystkim, by nie cierpieli niewinni. Chodzi np. o ludność cywilną. Chodzi też o jeńców, których należy traktować humanitarnie. Chodzi też o to, by jeśli to możliwe, dać wrogowi szansę na poddanie się. W dobie środków masowego rażenia czy choćby tylko bomb kasetowych, zabijających w jednej chwili całe oddziały wojsk, to dość problematyczne. Gdy jednak te warunki są spełnione, żołnierz może czuć się usprawiedliwiony.

W obu przytoczonych odpowiedziach na temat moralności prowadzenia wojny przytaczam zresztą Katechizm Kościoła Katolickiego. To jest miara, którą może Pan zmierzyć swoje poglądy. Ja zacznę wyjaśniać, tłumaczyć, napiszę cały elaborat, a Pan uczepi się jednego wyrwanego z kontekstu zdania i tak w kółko. To nie ma sensu.

J.

 

 

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg