Loner 04.10.2024 10:46
Jestem specyficzną osobą. Zawsze taka byłam. Czy można być z natury samotnikiem? Bo człowiek jest zwierzęciem stadnym. Tak mówią. Ale większość to nie wszyscy.
(...)
Więc czy powinnam się zmieniać na siłę tylko dlatego, że dominuje pogląd o człowieku jako zwierzęciu stadnym? Też to nie jest tak, że się nie odzywam, bo się nie da nie komunikować z ludźmi żyjąc w społeczeństwie. Chyba że się ucieknie na wyspę na środku oceanu czy w środek lasu, pustynię, Antarktydę. Czy to problem duchowy?
2. Też po części z egoizmu nie angażuję się za często w spotkania. Znaczy nie proponuję ich. Chyba, że bardzo lubię albo chcę poznać kogoś bliżej, to wtedy. Ten egoizm polega na tym, że jak jestem w restauracji to nie lubię jak mi ktoś mówi, a czemu tyle wzięłaś, a może zjedz najpierw to, a jak jestem sama to nikt nie komentuje. Czy to jest ten egoizm, z którego należy się spowiadać? Oczywiście jak przychodzi co do do czego to pomagam innym, dzielę się swoim jedzeniem, zdarza mi się dać pieniążka jak ktoś na ulicy w potrzebie stoi. Ujęłam to tak, że nie lubię być od kogoś zależna. Jedynym, od kogo mogę zależeć, to Bóg. Chodzi o ludzi. Np od rodziców, męża, którego nie mam. Czy też coś muszę z tym robić, przeprogramować swoje myślenie?
3.Czy mam prawo się nie zgodzić na spotkanie z kimś? Nie chodzi tylko o miłosne relacje, takie damsko męskie. Jeżeli mnie ta osoba nie interesuje prywatnie. Czyli niech to będzie koleżanka z pracy. Czy mam wtedy na sumieniu sprawienie komuś przykrości? Bo mi raz było przykro jak jakiś chłopak odmówił mi spotkania. Ale zaakceptowałam to. Bo gdybym go usilnie namawiała, to źle by czuł się na "randce". Jakby robił to z przymusu, a nie z własnej woli, bo ja mu kazałam.
4. Czy robię źle jak od czasu do czasu odmówię spotkania koleżance jednej tylko dlatego, że zwyczajnie nie mam ochoty, jestem zmęczona, zła, smutna? Z racji tego, że to bliższa relacja, to się poświęcam w większości. A przyjaźń zobowiązuje. Ale nieraz przez moje "widzimisię" ona musi przesunąć spotkanie. Ona to rozumie i nie nalega wtedy.
Ogólnie: nie jest nic złego w byciu samotnikiem. Jedni lubią towarzystwo innych, inni wolą swoje. Z perspektywy moralnej to bez znaczenia. Dopóki oczywiście nie przybiera to takich form, w których ktoś byłby krzywdzony. Ale w tym co piszesz nie widać niczego, w czym można by upatrywać czyjej faktycznej krzywdy.
Dodam: nie przejmuj się. I tak, czy chcesz czy nie, jesteś istotą stadną, potrzebującą drugiego człowieka. Przecież korzystasz z tego, co wytwarzają inni ludzie, prawda? Jedzenie, ubranie, dach nad głową. Masz też jakieś kontakty w rodzinie, w towarzystwie. To, że pragnienie bycia z inny człowiekiem nie jest u Ciebie zbyt silne nie znaczy, że drugi człowiek Ci niepotrzebny. Nie mieszkasz gdzieś na odludziu, gdzie sama musiałabyś polować i uprawiać ziemię, robić sobie ubranie ze skór i klecić szałasy...
I dodam jeszcze jedno: owe stwierdzenie z Księgi Rodzaju, że nie jest dobrze by człowiek był sam, to nie przykazanie "nie bądź sam". To stwierdzenie faktu, że człowiek potrzebuje drugiego człowieka. Ty też, choć w mniejszym niż inni stopniu, potrzebujesz. Człowiek nie jest po prostu samotnym wilkiem, któremu stado całkiem nie jest potrzebne...
Czyli, podsumowując: nie musisz starać się być osobą towarzyską. Nie musisz chcieć jeść obiad w restauracji z innymi; może przeszkadzać Ci, że ktoś interesuje się tym co i ile jesz. Masz prawo nie chcieć się z kimś spotykać, zwłaszcza gdyby miało to być jakieś spotkanie o charakterze randki. Co innego, gdybyś nie chciała spotykać się z rodzicami czy dziadkami, tu można by mówić o jakimś problemie moralnym.... No i nie robisz źle, jeśli mówisz koleżance, że nie masz ochoty się spotkać. Skoro to rozumie, wie jaka jesteś, to tym bardziej. Oczywiście nie będzie też źle, jeśli chcąc sprawić jej radość przełamiesz się i jednak się z nią spotkasz...
J.