minimal
04.09.2003 13:47
Skoro wydoskonalić się w miłości można przez konsekwentne wprowadzanie przykazania miłości w swoje życie, to skąd w tych odpowiedziach bierze się tyle ocen różnych zachowań męsko-damskich jako grzechy ciężkie? I to nie tylko ludzi nie związanych ze sobą małżeństwem - co jest poniekąd zrozumiałe - ale i małżonków? Dlaczego zachowania wypływające ze wzajemnej miłości tak często kwalifikowane są jako grzechy ciężkie? Czy to nie przesada? Jak takie oceny, budzące lęk i frustrację, mogą pomóc "wydoskonalić się w miłości"? Przypominają się rabini żydowscy, którzy przykazania Boże rozczłonkowali na setki drobiazgowych przepisów, niemożliwych do zachowania przez zwykłych ludzi, co słusznie zganił Jezus Chrystus. Czy nie mamy tu trochę podobnej sytuacji?
Odpowiedź:
Jeśli Kościół, pamiętając o przykazaniu miłości Boga i bliźniego, podaje także bardziej szczegółowe wskazania, to po to, by pokazać, na czym prawdziwa miłość wobec Boga i bliźniego polega. Jak bardzo ważne jest uszczegółowienie tej nauki świadczy choćby fakt wielkiego uproszczenia słowa „miłość” przez pytającego. Chrześcijańskie rozumienie tego pojęcia nie ogranicza się bowiem do relacji oblubieńczych. I nie ten jej rodzaj miał na myśli św. Jan mówiąc o potrzebie wydoskonalenia się w miłości. Mówimy przecież także o miłości wobec dzieci, rodziców, przyjaciół, naszych sąsiadów, a nawet wrogów. Kościół podając szczegółowe zasady pokazuje, na czym polega prawdziwa miłość: że nie popycha do zabójstwa, zdrady, kradzieży czy oszczerstwa; że jest cierpliwa, łaskawa, nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie pamięta złego, nie unosi się pychą itd. Bez takich konkretnych wskazań miłość może stać się karykaturą samej siebie (co obserwujemy też w mówieniu o miłości oblubieńczej). Ile razy miłością bliźniego tłumaczy się aborcję i eutanazję?
Nauka Kościoła dotycząca sfery seksualnej człowieka jest bardzo prosta: zakaz działań seksualnych poza małżeństwem, zakaz zachowań uwłaczających ludzkiej godności (chodzi np. o gwałt czy dewiacje) oraz zakaz sztucznego ograniczanie aktu seksualnego do przyjemności z pominięciem jego funkcji prokreacyjnej. Bardziej szczegółowe pytania naszych czytelników wynikają tylko z nieumiejętności zastosowania tych ogólnych zaleceń do konkretnych sytuacji (znów widać potrzebę wskazań szczegółowych; nie wynika to wcale – jak sugeruje pytający - z postawy faryzejskiej). W tym kontekście trudno zrozumieć dlaczego pytającemu wydaje się, że „zachowania wypływające z miłości tak często kwalifikowane są jako grzechy ciężkie”. Nam wydaje się że trzy wymienione sytuacje nie upoważniają do uznania takiego sformułowania za prawdziwe. Tym bardziej, że tylko dwa z nich dotyczą małżonków...
Czy rzeczywiście wiele czynów wypływających z miłości Kościół traktuje jako grzech? Proszę wybaczyć, ale piszącemu te słowa wydaje się, że pytający myli miłość z egoizmem. Trudno nie uznać za egoistyczne wspomniane wyżej zachowania nie szanujące godności drugiego człowieka (np. gwałt). Trudno też miłością nazwać działania skazujące na śmierć ewentualnie poczęte życie (środki o działaniu wczesnoporonnym). W obu wypadkach wyraźnie chodzi o źle pojętą miłość własną, egoizm, wygodnictwo, w którym nie liczy się drugi człowiek. Także w sytuacji używania środków rzeczywiście antykoncepcyjnych odpowiedzialna miłość schodzi na plan dalszy. Nieważne, że można odczekać kilka dni, by do poczęcia dziecka nie doszło. Nieważne, że używanie tych środków powoduje czasem poważne skutki uboczne. Liczy się, że tu i teraz ktoś chce zaspokoić swoją seksualną potrzebę.
J.