Gość 11.07.2023 18:22
Jak mam modlić się o zbawienie kogoś, co do kogo po ludzku sądząc nie zrobił nic, by zasłużyć na niebo? Chodzi o moją matkę. Po śmierci matki przebaczyłam jej wszystkie winy względem mnie, modliłam się o szczęście wieczne. Jednak po latach wyszło na jaw wiele faktów, ponadto ja sama dojrzałam, spojrzałam na swoje dzieciństwo i zobaczyłam je w innym świetle. Moja matka była osobą niezwykle trudną we współżyciu, na końcu zostałam jej tylko ja, nie miała żadnych koleżanek, przyjaciół, nic. Zostałam przy niej jako córka, bo nie wyobrażałam sobie inaczej, ale doprowadzała mnie do rozstroju psychicznego, jak zresztą wszystkich innych ludzi. Nawet męża swojego, a mojego ojca zniszczyła, bo na śmierć się zapił. Po latach okazało się, że za moimi plecami działała na moją szkodę, i są na to niezbite dowody. Nieraz również tylko próbowała działać na szkodę, pomawiając i oczerniając innych, ale to nie zawsze się udało, bo ja lubię z ludźmi wprost rozmawiać, i tak wiele spraw się wyjaśniło. Nie życzę piekła nawet najgorszemu wrogowi, ale po części cieszę się, że już jej nie ma, i w pewnym sensie nie wyobrażam sobie spotkać jej w niebie, bo życie z nią na Ziemi było dla mnie piekłem. Jeśli rzecz zależałaby od mojego podpisu, to podpisałabym kwit, by jednak poszła do nieba, ale jeśli mam o to błagać lub prosić Boga, to nie umiem, a ona zrobiła tyle złego, że właśnie Boga trzeba błagać, a nie na koniec wieczornej modlitwy tylko rzucić, że dobra, że jej wybaczam i niech idzie do Nieba. Zamówiłam w jej intencji Msze św. gregoriańskie. Ja nikomu nie życzę potępienia, ale po prostu stwierdzam, że moja matka w życiu nie zasłużyła na niebo. Nawet na łożu śmierci mi jeszcze dokuczyła, zmarła bez sakramentów, księdza odmówiła, chyba była niewierząca, choć na pokaz do kościoła chodziła. Choć jak mi teraz łuski z oczu opadły i znalazłam dowody, co za moimi plecami robiła - to wydaje mi się nieraz, jakby ona sama mi się spowiadała zza grobu. Pewnie myślała, że pewne tajemnice zabierze ze sobą do grobu - a Bóg zechciał inaczej, wszystko wychodzi na jaw. Czuję, jakby jej zbawienie zależało ode mnie, ale ja nawet nie wiem, czy ja jej dobrze, czy źle życzę, bo ustami i w modlitwie życzę jej dobrze, ale w duchu straciłam nadzieję. Chodziła po ziemi czyniąc źle, tyle obiektywnie można o niej powiedzieć. Część mnie nie wyobraża sobie spotkania z tak toksyczną osobą w niebie, choć wiem, że jeśli pójdzie do nieba, to będzie wtedy oczyszczona w czyśćcu, przemieniona, inna, dobra. Chcę jej z serca wybaczyć i gorąca błagać o Niebo dla niej bo kalkuluję sobie, że jak mnie Bóg tak wybaczy, jak ja matce, to ja mam miejsce w niebie dla siebie po prostu gwarantowane, może nawet czyściec pominę, bo to miłość heroiczna. Ale rany są wciąż żywe, część mnie chyba chce jakiejś sprawiedliwości za wszystkie krzywdy, i tej części siebie się boję. Ale najbardziej to boję się spotkać z nią w niebie. Jakby była w jakiejś innej części nieba, niż ja mam nadzieję się znaleźć, tak, bym jej nie widywała, może w jakimś „niższym” niebie, to by mi nie przeszkadzała. Straszne to i tragicznie, że moja matka była tak toksyczna, ża sama myśl o ponownym spotkaniu z nią jest dla mnie bolesna. Jak szczerze prosić Boga o szczęście wieczne dla niej? Próbowałam przypomnieć sobie jakieś dobre rzeczy z jej życia, ale nieszczególnie mnie wychowywała, za dziecka głównie byłam pod opieką babci i dziadka... Rzeczy złych mogę wymienić setki, dobre - na palcach jednej ręki policzyć, włączając w to urodzenie mnie...
Tak czytam co Pani pisze i myślę sobie, że jest Pani dobrą osobą. Modli się Pani za matkę, zamawia za nią Msze. Problem właściwie tylko w tym, że nie potrafi Pani Boga błagać o jej zbawienie - a wydaje się Pani, zwłaszcza w świetle nowych faktów, że to konieczne - i że nie chciałaby Pani spotkać jej w niebie. I to nie z niechęci do niej, tylko ze strachu przed nią...
W tej pierwszej sprawie... Myślę, że nie musi Pani błagać. Zwyczajna prośba wystarczy. Wybaczyła jej Pani, modli się za nią, zamawia za nią Msze, nawet gregoriańskie, a resztę może pani oddać sprawiedliwemu Bogu. On wie jak było, On rozumie przez co Pani przeszła. I myślę, że nie będzie uzależniał zbawienia Pani matki od tego, czy Pani tylko zwyczajnie prosi czy Go błaga. Zwyczajna modlitwa za nią wystarczy. Trzeźwa ocena tego, jaką była - też. Najlepiej chyba jeśli powie też Pani Bogu o tych swoich dylematach. On to wie, ale niech uspokoi Pani serce...
W drugiej, z pierwszą oczywiście złączonej... Nie wiem jaki Pani matkę spotkał po śmierci los. Skoro jednak było jak Pani mówi - łącznie z tym zaniechaniem wezwania księdza przed śmiercią - to na pewno by osiągnąć niebo będzie musiała bardzo się zmienić. Czy potrafi sobie Pani wyobrazić, że matka szczerze płacze nad swoimi grzechami? Nie wiem, ale być może tak właśnie jest. Że Pani modlitwy już sprawiły, że w czyśćcu się zmienia/zmieniła. I nic z tego, co było złe w jej życiu, gdy spotka ja Pani w niebie już w niej nie będzie. Będzie widziała siebie tak, jak Pani ja dziś widzi, ale będzie już inna, bez cienia zła...
Myślę, że spokojnie może Pani iść dalej tą drogą, jaką Pani obrała. To nie jest tak, że brak Pani miłości. Rozumie Pani, że aby matka mogła osiągnąć niebo, musi bardzo się zmienić. A to będzie pewnie wymagało przejścia przez wiele oczyszczających cierpień. Chyba niezależnie od tego ile się będzie Pani za ją modliła.
J.