Gość 08.09.2020 18:01
Proszę o ukrycie pytania
(...)
W tym, ze nawiązujesz z kimś siostrzano - braterskie relacje nie ma nic złego. A że własnym bratem tak nie potrafisz, bo ciągle Ci dokucza...
Oceńmy sytuację trzeźwo: on ciągle cię jakoś krzywdzi, ciągle ci dokucza. Trudno kogoś takiego lubić, trudno do kogoś takiego żywić serdeczne uczucia. Nie po Twojej stronie leży więc ten problem, ale po stronie brata. To on powinien wyciągnąć rękę, zmienić postępowanie...
Zdaję sobie sprawę, że w ten sposób tłumaczy się wielu ludzi, którzy chowają w sercu urazę do drugich. Nie wiem jak jest z Tobą. Ale jeśli naprawdę jest jak piszesz, naprawdę nie powinnaś robić sobie wyrzutów. Ale żebyś nie straciła czujności i nie położyła kreski na baracie - radzę próbować być dla niego miłą. Może się zmieni. Ale - że się tak wyrażę - za blisko nie podchodź...
Za blisko... Chodzi o to, że zranić nas tak naprawdę mogą tylko te osoby, którym coś z siebie dajemy. Człowiek zupełnie obcy, który by mnie zwymyślał, może mnie wkurzyć, ale mnie nie zrani. Brata trzeba trzymać na taką duchową odleglość od siebie, by nie mógł zranić. To znaczy owo "nie podchodź za blisko"... Dawaj mu tyle dobra, miłości, życzliwości, byś w razie czego łatwo umiała uskoczyć i nie dać się zranić ;)
Dlaczego mówię, żeby nie robić sobie wyrzutów z tego, że nie jesteście zgodnym rodzeństwem? Życie nauczyło mnie odróżniać ofiary od oprawców. Wiem, że zgoda zależy od obu stron sporu. Tymczasem oprawca zazwyczaj niczego nie chce zmieniać, bo tak jak jest jest mu dobrze. W takim wypadku mówienie ofierze o potrzebie przebaczenia, wyciągnięcia ręki itd itp jest de facto kolejną krzywdą, jaką się jej wyrządza... Dlatego i Tobie nie mówię, żebyś się starała. Bo i tak to robisz. Dobrze, jelsi będziesz otwarta na pojednanie, ale - jak napisałem - do tego trzeba dobrej woli obu stron...
J.