Gość 10.06.2018 12:23
Cześć :) Jestem 20 - letnia dziewczyna, jestem co prawda agnostykiem (wcale nie czuję się gorsza bo nie jestem katolikiem..) bałam się trochę pisać tutaj, bo wiem z doświadczenia (moi rodzice są katolikami) że każda inna religia, czy nie wyznawanie Boga to zło, ale zaryzykowałam i pomijam ten wątek.
Otóż to: cierpię na depresje od ok 5 lat, jako nastolatek przyjmowałam leki, które tylko mnie usypiały, więc zrezygnowałam z tego, wpływ na to też miały problemy rodzinne..coś w stylu przemocy domowej, i wyzwisk..niestety później sama ja zaczęłam klnąc w domu, teraz doszły tylko lęki, i nerwica plus niesamowity stres związany z rekrutacją..- chciałam zobrazować moją obecną sytuację. Zawsze miałam takie jedno marzenie, zawsze prosiłam wszystkich, nawet Księdza w konfesjonale o to żeby się modlił, żebym znalazła sobie jakiegoś fajnego chłopaka, jakas bratnią dusze, prosiłam rodzicow, ciocie, zmawiałam za to koronki, niestety modlitwy zaczęły przynosić całkiem odwrotny skutek..od nastoletnich lat spotykam się tylko i wyłącznie z odrzuceniem. Mało tego, że nadal jestem sama..ja cały czas jestem zakochana, caly czas się zakochuję (nic w tym złego! :)) ale cały czas ten ktoś mnie odrzuca, czyli tak jakby dzieje się to, o co modlę się żeby się nie zdarzyło. Teraz boję się, strasznie boję się odrzucenia, boję się zakochać, a nawet zauroczyć, bo wiem że nikt nie rozumie, że mnie to naprawdę bardzo boli. Zaczęłam zastanawiać się: DLACZEGO? to nie jest tak, że ja nie dostaję tego co chcę, problem jest w tym że dostaje to czego się boję, i zupełne, zupełne zaprzeczenie tego o co proszę. Dobra, jeśli Bóg jest faktycznie to wiem, że nie spełnia marzeń, ale mi cały czas chodzi o to, że ja dostaję ZAPRZECZENIE tego, tak jakby ktoś chciał mnie skrzywdzić. Od jakiegoś roku z hakiem nie chodzę do kościoła, nie modlę się..hmm, ostatnią modlitwę o chłopaka chyba złożyłam w nowennie jakieś 2/3 msc temu..ból w tym, że ja się boję, nie przyszło mi na myśl już się o to modlić, ale mama mi dzisiaj powiedziała, że mogę być opętana..że przy chrzcie się darłam i już wtedy nie chciałam Boga, że jestem okropna bo nie chodzę do Koscioła, że Bog mnie ukara etc..dlatego balam się tu pisać, bo nie wiem czy kazdy katolik ma takie myslenie..typu: nie ważne jakim jesteś człowiekiem, nawet jak jesteś dobry, ale nie chodzisz do kościoła to idziesz do piekła i jesteś zła, i w dodatku opętana. Ale hola, hola..to mnie lano do glowie w domu, mnie przezywano od sku.., ja jestem odrzucana całe życie, dlaczego ja mam się czuć dłużna komukolwiek? Nie byłam też zawsze ok w stosunku do rodzicow, bo miałam żal, nie zawsze miałam dobre oceny, ale nadal nie rozumiem..może faktycznie jest możliwość że jestem opętana? Może jeśli szatan czy kto inny wie, ze ludzie czy Księża będą się śmiać z takiego 'błahego' powodu jakim jest mężczyzna, i nikt nie będzie chciał mi pomoc a to fatum będzie krążyć nade mną całe zycie? Cale życie w samotności? Proszę nie usuwać mojego tematu, Dziękuję z góry za odpowiedz
Nie widzę powodu, by Twoje pytanie usuwać. Aczkolwiek nie wiem, czy coś sensownego Ci napiszę. Starałem się zrozumieć w czym rzecz, ale mogłem nie zrozumieć i trafię jak kulą w płot...
Wydaje mi się, że Twój problem to problem braku miłości. Z tego co piszesz wynika, że zdajesz sobie z tego sprawę. Nie dali CI jej rodzice. Wręcz przeciwnie, oskarżali, wyzywali, a i teraz się nie skończyło. Nic dziwnego, ze chciałabyś, żeby ktoś Cię kochał. I nic dziwnego, że czując się niekochana robisz czasami rzeczy, które sama uważasz za niewłaściwe. Chodzi o to klnięcie. Skoro Twoi bliscy mają Cię za nic, to grasz taką, która nie jest warta miłości. Tak to często działa i tak chyba jest i w Twoim przypadku. Nie jest łatwo osobie która od dzieciństwa czuje się niekochana, zwłaszcza dziewczynie, być kimś kochającym dobrym i miłym...
Musisz jednak chyba zdać sobie sprawę, że żaden chłopak nie pokocha Cię tak, żeby uzupełnić Twoje braki w poczuciu bycia kochaną. Żaden nie jest w stanie dać Ci miłości, której nie dali Ci rodzice. Chłopak nie da Ci miłości bezwarunkowej, takiej niezależnego od tego, co robisz. Bo ma być Twoim partnerem, mężem, a nie ojcem i matką... Musisz o tym wiedzieć. I z tym się pogodzić. Choć nie wiem czy da się z tym żyć. Moje doświadczenie z rozmów z ludźmi wskazuje, że to niełatwe....
Czemu dzieje się odwrotnie do tego, o co się modlisz? Nie wiem. Podejrzewam jednak, że po prostu ten jeden, jedyny, jeszcze się w Twoim życiu nie zjawił. Musisz po porostu poczekać. Ci, od których dotąd tej miłości oczekiwałaś nie byli tymi jedynymi. Dlatego się to wszystko rozpadło, sprawiając Ci ból....
Myślę jednak, że jednego możesz być pewna. Pan Bóg Cię nie opuścił. Pamiętasz przypowieść o bogaczu i Łazarzu? Tylko za to, ze Łazarz był biedny, trafił po śmierci do nieba. Pismo nie wspomina o żadnej innej jego zasłudze. Kto w tym życiu cierpi, ten ma pewnie u Boga nawet jakąś "taryfę ulgową". Nie pisze tego, żebyś się nie przejmowała swoimi grzechami, ale żebyś wiedziała, że Bóg też widzi Twój ból i na pewno rozumie, jak Ci trudno. I że pewnie wiele tych złych rzeczy - np. to klniecie - to właśnie wynik Twojego bólu...
Jak z tego wyjść? Z pokorą przyznaję, że nie wiem. Może pomogłyby wizyty u dobrego psychologa lub psychoterapeuty. Sama możesz chyba zrobić jedno: powtarzać sobie, że Bóg Cię kocha. Wiem, ze niewysłuchane prośby mogą Ci podsuwać myśl, że tak nie jest, ale to nieprawda. On widzi wszystko. Widzi Twój ból, Twój płacz, Twoje poszukiwania, Twoje zawody. Z jakiegoś powodu nie spotkałaś jewszcze tego, na którego czekasz, ale to nie znaczy, że Bóg Ci robi na złość, bo Cię nie lubi. Na pewno nie. Jemu wszyscy cierpiący są bardziej bliscy niż ci, którym się powodzi. Taki był Jezus, kiedy żył na ziemi. Więc taki też jest Bóg. Wierz w to, choć na pewno trudno Ci uwierzyć...
Powodzenia
J.