Gość 01.06.2018 20:17
Mam problem: mam 20 lat, do tej pory byłem głęboko wierzącą osobą. Interesowałem się teologią, czytałem Katechizm i fragmenty Pisma Świętego. Byłem ministrantem i lektorem. Nigdy nie opuściłem mszy świętej, miałem w swoim życiu okres skrupułów i walki z grzechem przeciwko 6 przykazaniu, z czego wyszedłem. W razie grzechu ciężkiego od razu szedłem do spowiedzi, starałem się przestrzegać przykazań. Kiedy byłem dzieckiem, księża w konfesjonale mówili mi, że jestem wyjątkowo dojrzały duchowo jak na swój wiek. Moje modlitwy były dojrzałe i rozmawiałem z Bogiem. Interesowałem się też filozofią, od wczesnych lat miałem z tyłu głowy, że kiedyś umrę i dużo nad tym myślałem.
Jednak w międzyczasie coraz bardziej zaczęło do mnie docierać, że katolicyzm (i w ogóle chrześcijaństwo) to tylko jedna z wielu religii. Niby od zawsze to wiedziałem, ale coraz bardziej sobie to uzmysławiałem. Coraz częściej denerwowały mnie różne schematy w Kościele, które kojarzyły mi się z bezrefleksyjnością. Zaczęło się coś zmieniać. Kościół coraz bardziej zaczął mi przypominać jedną z wielu różnych religii, z podobnymi obrzędami, zwyczajami, sposobem rozwoju. Doszło do mnie, że w innych religiach ludzie też czują pewną głębię i są mocno przekonani o swojej racji. Inne religie też mają swoje "unikalne cechy", którymi się chwalą.
Kiedy popatrzymy na mapę, to można zauważyć, że wiara zależy od miejsca urodzenia. Jest to dla mnie nieprawdopodobne, że akurat ja byłem tym szczęściarzem, który urodził się we właściwej wierze, a inni się mylą. Tak samo nie wierzę już w to, że Bóg nagrodzi wyznawców swojej prawowitej wiary; pewną wybraną grupę ludzi.
To, co czuję w tym momencie, nie jest jakąś "nocą ciemną". Ja po prostu widzę, że mocno wierzyłem w religię wytworzoną przez swoją kulturę, jak wszyscy inni ludzie z innych religii. Czuję się przerażony. Świat, który wydawał mi się znajomy, stał się dla mnie obcy. Nie wiem, co się ze mną stanie po śmierci. Doszedłem do wniosku, że tak naprawdę nikt nie wie, jaka jest prawda. Nawet wśród religioznawców czy filozofów religii nie ma zgody. Nie mam już nadziei na to, że kiedyś dzięki swoim rozmyślaniom uzyskam pewność, że katolicyzm albo inna religia jest tą najprawdziwszą.
Co więcej, kiedy zacząłem podchodzić do swojej wiary mniej rygorystycznie, na przykład całując dziewczynę, jakość mojego życia drastycznie się podniosła. Dawniej "żyłem blisko z Bogiem", ale nie miałem żadnych znajomych, byłem nieśmiały i wyśmiewany, miałem problemy psychiczne.
Jeszcze wypełniam obowiązki takie jak chodzenie na mszę, ale dzieje się to już siłą przyzwyczajenia i pewnego lęku przed złamaniem normy religijnej. Wewnętrznie chyba już w to nie wierzę. Co ja mam zrobić? Czuję, że moje życie legnie w gruzach. Przede wszystkim boję się.
Trudno mi wyrokować co i jak było czy jest z Tobą. Zastanawia mnie jedna rzecz: z tego co piszesz, wiara była dla Ciebie wielkim ciężarem. Powodowała nawet problemy psychiczne. Czy to nie jest tak, że taka wiara powinna w Tobie umrzeć, a narodzić powinna się nowa?
Ja myślę, że moja wiara nie jest dla mnie obowiązkiem. Jest raczej wielką nadzieją i wielkim pragnieniem. Chcę żyć tak, jak chciałby na moim miejscu żyć Chrystus. Pewnie daleko mi do ideału, ale dostrzegłem już, że to, co uważam za złe jest naprawdę złe. Jest zgniłym jabłkiem, a nie smakowitym, a zakazanym owocem. Wiem, że nawet jeśli zło nieźle wygląda i nawet nieźle smakuje, to kosztowanie go zaprowadzi mnie nie do szczęścia, ale rozstroju żołądka.
Tak jak Ty zostałem chrześcijaninem, bo tak mnie wychowano. Ale pewnego dnia to, co mi wpajano przestało być dla mnie istotne. Stało się moim osobistym wyborem. Może gdybym nie wzrastał jako chrześcijanin nie wybrałbym Chrystusa, nie wiem. Ale Jego Ewangelia jest dla mnie wiarygodna. A styl życia jaki proponuje, najcudowniejszy.
Chrystus jednym z wielu? Nie sądzę. On zmartwychwstał. Możesz w to nie wierzyć, ale jego uczniowie za to, że widzieli Go zmartwychwstałego oddali swoje życie. Co więcej, doświadczali Jego mocy, gdy głosili Ewangelię, gdy przez ich ręce działy się cuda... Dlatego im wierzę...
Tak naprawdę Ty też musisz zdecydować. Bez Jezusa jakoś na pewno sobie w tym życiu poradzisz. Ale czy nie jest rzeczą przepiękną iść za Jezusem droga prawdy, która przyniósł?
Tak, wiara to nie kwestia przyzwyczajenia, ale decyzji. A Ty zdaje się doszedłeś do momentu, w którym musisz zdecydować..
J.