Gość 21.10.2017 13:21

Jak powinny wyglądać dobre, zdrowe relacje w rodzinie wielopokoleniowej?

W mojej rodzinie sytuacja wydaje się beznadziejna, i to bez złej woli żadnej ze stron. Po prostu wydaje się, że najbardziej naturalne potrzeby obu stron (młodych i rodziców) są niemożliwe do pogodzenia przy wspólnym mieszkaniu. Rozsądnym wyjściem byłoby pewnie po prostu pogodzenie się z tym, że mieszkamy osobno. Ale nie mogę się z tym pogodzić, bo wydaje mi się, że miejsce starego człowieka jest w rodzinie, a nie w samotności. Kościół przy różnych okazjach przypomina o wartości relacji wielopokoleniowych, o opiece nad starszymi rodzicami. Moje dziecko lubi kontakt z dziadkami, nie chciałabym mu tego odbierać. Ale jednocześnie nie wiemy, jak te relacje między nami – dorosłymi dziećmi i rodziną pochodzenia – ułożyć, żeby były dobre i zdrowe.

Zacznę z punktu widzenia nas, małżeństwa z kilkuletnim stażem. Sądzimy – i tak nas uczono np. na kursie przedmałżeńskim – że mąż i żona zawierając związek małżeński stanowią nową rodzinę, która podejmuje autonomiczne decyzje. Rodzice mają prawo wyrazić swoje zdanie, a dorosłe dzieci mają prawo ich nie posłuchać. Trzeba im postawić jasne granice. Dorosły człowiek ma prawo podejmować własne decyzje. Nie można być odpowiedzialnym za siebie, małżonka, dziecko, nie mogąc takich decyzji podejmować. Młodzi małżonkowie to pan i pani domu – osoby posiadające w tym domu władzę.

Teraz spróbuję z punktu widzenia teściowej – będę wnioskować z tego, co ona mówi na temat naszej relacji. Teściowa ma dom, mieszka tam od urodzenia ze swoimi rodzicami. W domu panują określone zasady, są przyzwyczajenia. Meble stoją w takim a nie innym porządku. Jest pewien stały tryb dnia, tygodnia. Święta spędza się tak, a nie inaczej. Pracuje się tyle, a nie mniej. Jedne rzeczy są ważniejsze, inne mniej. Nie chciałaby, żeby ktoś te zasady zmieniał, co jest dla mnie w pełni zrozumiałe. Też bym nie chciała, żeby ktoś obcy wszedł do mojego domu i np. przestawiał mi meble albo decydował co będzie na obiad.

I te osoby z takimi właśnie potrzebami spotykają się w jednym domu. Młodzi mają postawić granice będąc na terenie, który do nich nie należy. To trochę tak, jakby do mojego mieszkania przyszedł sąsiad i zaczął mi mówić, co mi wolno, a czego nie w moim domu. I jeszcze chciałby mi przestawiać meble.

W teorii można iść na kompromis. Usiąść i wspólnie ustalić takie zasady wspólnego życia, które w miarę odpowiadają wszystkim. Tylko, że to oznacza, że zasady jednak jakoś muszą się zmienić w stosunku do tego, co młodzi zastali. Wymaga to oddania przez teściową części władzy, podzielenia się nią, zmiany nawyków. I to wydaje mi się zupełnie nienaturalne. Dlaczego miałaby pozwolić nam współdecydować z nią o tym, jak są ustawione meble, jakie panują zasady, jakie obowiązki są do wykonania itp., skoro to już jest ustalone od lat? Ta niechęć jest dla mnie w pełni zrozumiała. Dom przecież jest jej.

Zupełnie nie wiem, jak zbudować autonomię małżeństwa mieszkając z teściową. W praktyce zupełnie nam to nie wychodzi. I to nawet bez złej woli żadnej ze stron.

Ważną kwestią jest odpowiedzialność. Chcę wziąć odpowiedzialność za dom, w którym mieszkam. Porządki, rachunki, zakupy, gotowanie itp. - to dla mnie zupełnie naturalne, że powinni o to dbać wszyscy domownicy. Tylko że dorośli ludzie, małżeństwo, chcieliby móc ustalić własny sposób zajmowania się takimi obowiązkami. Czytałam mądre rady o tym, że trzeba ustalić podział obowiązków między małżonkami a rodzicami. No tak... ale tu nie chodzi tylko o podział, ale też o ich ilość. Mnóstwo spraw to sprawy względne, a w tych mamy z teściową zupełnie różne zdania. Czy codziennie musi być obiad z dwóch dań? Czy na półkach musi stać mnóstwo rzeczy, które ciągle trzeba odkurzać? Czy wokół domu musi być ogród pełen kwiatów, którymi trzeba się zajmować? Czy trzeba mieć wokół domu drzewa i krzewy owocowe, które wymagają zadbania o nie, a później z tych owoców robić przetwory? Dla mojej teściowej odpowiedź na każde z tych pytań brzmi „tak”. Nie wymieniłam mnóstwa innych obowiązków, które moja teściowa uważa, że trzeba wykonywać. Ma do tego prawo. Ale moje odpowiedź na te powyższe pytania często jest inna. I też myślę, że mam prawo mieć inne podejście do domowych spraw. Tylko, że … dom jest teściowej. Trudno mi w tej sytuacji postawić granice. Teściowa oczekuje, że tymi obowiązkami będziemy się wspólnie zajmować, bo w końcu też tu mieszkamy. Niby chodzi o drobiazgi, ale w praktyce zajmuje to wszystko mnóstwo czasu, i powoduje ogromną irytację.

Teściowa np. mówi mojemu dziecku tak: „Twoja mama nie ma teraz czasu się z tobą pobawić, musi przekopać ogródek”. A we mnie się gotuje, bo gdybym ja decydowała, wolałabym się zająć dzieckiem. Ale jeśli powiem teściowej, że nie będę się tym ogródkiem zajmować, dowiem się, że moim obowiązkiem jest dbać o to, czy wokół domu jest ładnie. I przecież będzie miała rację.

Dwudaniowy obiad też nie zrobi się sam. Muszę przy nim pomóc, to też dla mnie normalne, że jest to również moja odpowiedzialność. Tylko że to nie ja decyduję o tym, co gotujemy. Czasem wolałabym zrobić coś szybkiego i prostego, by mieć czas na inne sprawy ważne dla mnie. Ale nie mam w tej sprawie zbyt wiele do gadania. Pory posiłków też są ściśle wyznaczone.

W praktyce jest tak, że np. chcę wyjść z dzieckiem na spacer, o który prosiło, a po drodze do drzwi okazuje się, że nie mogę, bo trzeba obrać ziemniaki I co sobie myśli moje dziecko? Że mama to nawet nie wie, kiedy może z nim wyjść na spacer? Czy powinnam wcześniej zapytać o pozwolenie na wyjście...? Pytanie o pozwolenie to coś, co robi dziecko...

Teściowa i dziadkowie nie mają prawa wtrącać się w wychowanie mojego dziecka. Ale to oni decydują o tym, jaki program jest włączony w telewizji w czasie wspólnej kolacji. Kończy się to tym, że kolację jem z dzieckiem osobno, w innym pokoju. To dla mnie wcale nie jest komfortowe. Kolacja, rodzina, stół, jedzenie są w jednym pokoju – tam toczy się życie rodziny. A ja idę i gdzieś kątem zjadam zabraną ze stołu kanapkę. To nie jest tak, że odchodzę do jakiejś swojej przestrzeni, bo tej mojej przestrzeni nie ma w tym domu.

To oni decydują o umeblowaniu domu, i np. długich obrusach, przez które dziecko może sobie zawartość stołu zrzucić na głowę. Albo o ciężkich kwiatach na bardzo wysokich kwietnikach, które łatwo raczkujące dziecko może sobie zrzucić na głowę. Na prośby, że można by coś przestawić, słyszę, że mam po prostu bardziej pilnować dziecka. A za moimi plecami prawdopodobnie padają komentarze, że przyszła młoda do domu i próbuje się rządzić. I to wszystko nie zwalnia mnie z obowiązku podlewania tych kwiatków i prasowania tych obrusów – w końcu tu mieszkam, i muszę być odpowiedzialna za wygląd domu...

Dotarło do mnie niedawno, że jedyna wolność, jaką mogę wyrażać w tym domu, to wybór pomiędzy „nie” a „tak”. Teściowa mówi, że trzeba obrać ziemniaki, a ja mogę się zgodzić lub nie (przy czym to „nie” mogę powiedzieć w teorii, bo nie chcę zrzucać z siebie odpowiedzialności np. za wspólny obiad). A ja bym chciała mieć całą paletę możliwości! Trzymając się przykładu z obiadem: wstać rano i zdecydować (albo przynajmniej współdecydować z mężem!), czy dziś na obiad będzie ryż, makaron, kasza, ziemniaki czy jeszcze coś innego. Mam mnóstwo pomysłów na spędzanie czasu, na różne aktywności, ale nie da się ich realizować. Bo wtedy zaniedbuję to, za co jestem odpowiedzialna, np. gotowanie.

Czy odpowiedzialność nie powinna być związana z możliwością podejmowania decyzji? Jak to zrobić w domu wielopokoleniowym, gdzie współdzielę odpowiedzialność, ale zupełnie nie przysługuje mi decyzyjność? Jak przeprowadzić podział obowiązków w świetle tych problemów, o których pisałam? I czy w ogóle wspólne życie jest możliwe... A jeśli nie jest możliwe, to co... dom starców...?

Odpowiedź:

Długo "trawiłem" zanim zacząłem pisać tę odpowiedź.... Wydaje mi się jednak, że jest na to wszystko pewien sposób. Właśnie owo jasne wyznaczenie zakresu waszej autonomii... Tak, to dom rodziców Pani męża. Ale jednocześnie dom Pani męża. Nawet gdyby mieszkał tam jako człowiek nieżonaty, miałby prawo do pewnej samodzielności. Matka czy ojciec nie mogą dorosłemu człowiekowi dyktować jak ma wyglądać jego codzienne życie. Tym bardziej więc kiedy założył rodzinę, Ci jego nowi bliscy mają prawo do owej autonomii....

Co bym zaproponował? Ot, jasne określenie, że w pokoju czy w pokojach, w których mieszkacie, o tym jak ustawione są meble, jakie macie firanki kiedy sprzątacie itd itp musicie decydować sami. To wasze miejsce w świecie i nie jesteście małymi dziećmi. 

Po drugie, wydaje mi się, że w kwestii obiadów warto wyznaczyć "dyżury. Raz przygotowują go teściowe, (czy teściowa) raz wy (czy Pani). I to wy decydujecie co i jak przygotujecie. Oczywiście uwzględniając gust teściów, ale bez przesady: na stole ląduje to, co uznaliście że ma być, a nie to, na co w trakcie gotowania przyjdzie im ochota. 

Myślę, że podobnie powinno być z ogródkiem: wasze i nasze grządki. I nie robimy nic wspólnie. Przynajmniej nie mamy takie zasady. Za tę część odpowiadają jedni, za inną drudzy. I prace podejmują w czasie dla nich wygodnym, nie wtedy, gdy ci drudzy mają akurat na to ochotę.

Z telewizorem gorzej, ale może wyjściem byłoby po prostu na czas obiad go wyłączać...

Tak bym to widział. 

Pozdrawiam

J.

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg