Gość 06.07.2017 21:15
Starsza osoba z rodziny nalega, żebym pomagała jej sprzątać dom i w ogóle pomagała w codziennym życiu. Ta osoba faktycznie nie daje sobie rady sama ZE WSZYSTKIM, ale tego wszystkiego bierze na siebie bardzo dużo, i z części obowiązków mogłaby moim zdaniem spokojnie zrezygnować. Bieda ani głód jej nie grozi. Dla przykładu: uważa, że musi zrobić na zimę mnóstwo przetworów, i oczekuje pomocy. Jak odmawiam, słyszę, że jestem leniem. I powołuje się na nauczanie Kościoła - o służeniu bliźnim, pomaganiu, miłości.
Czasem jest tak, że potrzebuje mnie w sprawie, którą sama uznaję za ważną. Choćby coś jej się zepsuło, i sama nie da rady naprawić. Problem w tym, że ja nigdy tego nie wiem. Kiedy dzwonię i próbuję się dowiedzieć przed przyjazdem, czy czegoś potrzebuję, słyszę coś w stylu "zawsze się coś znajdzie". Zresztą, nawet gdyby powiedziała mi, że potrzebuje mojej pomocy przy wspomnianych wcześniej przetworach na zimę, i tak nie miałabym odwagi, żeby jej odmówić i powiedzieć, że to nie jest aż tak ważne.
Czuję się wykorzystywana, czuję, że to nie jest dobre. Zaczęłam już zaniedbywać własne sprawy, żeby tej osobie nie odmawiać. Do znalezienia czasu na robienie własnych przetworów mam bardzo daleką drogę, a jednak pomagam tej osobie właśnie w takich pracach. Czasem zostawiam nieposprzątane własne mieszkanie i sprzątam u niej. Czuję, że to nie fair. Ale ... boję się, że odmawiając nie będę wierna Bogu, który uczy, żeby bliźnim służyć. Służyć nawet kosztem siebie.
Jak to pogodzić? Jak to tej osobie wytłumaczyć?
Myślę, że ta osoba szuka przede wszystkim towarzystwa. Pomocy - niekoniecznie. Dawaj jej tyle, ile możesz. Czyli nie zaniedbuj tego, co jest jakoś Twoim obowiązkiem, Twoim zadbaniem o siebie...
Niestety, tak to jest, że ludzie bywają zaborczy. I wykorzystują ludzką dobroć. Zachowaj w tym pomaganiu umiar. Tyle będzie w sam raz..
J.