Gość 03.12.2016 01:58

Mam taki problem. Otóż wiadomo, różnie w życiu bywa. Uczyniono względem mnie zło, zraniono mnie. Powstała rana. Powiedzmy w dzieciństwie. Przez długie lata żywiłem urazę i widziałem jak ta ich krzywda wpłynęła na moje życie, jakie są skutki. Teraz po wielu latach dochodzi do sytuacji, że dochodzi do pojednania, ja mówię, że żywiłem urazę do was za to co mi w dzieciństwie uczyniliście, przepraszam was, że żywiłem urazę, przebaczcie mi. Ja wam przebaczam. Oni nie poczuwają się do winy, lecz mówią, że jeśli żywiłeś urazę to twój problem był. Z ich strony nie pada słowo przepraszam. W każdym razie nie ważne. Ja poprosiłem o przebaczenie za to że żywiłem urazę i ja przebaczam. Ogólnie uważam że dochodzi do pojednania, przynajmniej z mojej strony jest chęć przebaczenia im, choć boli że oni nie widzą winy. Zatem ja przebaczam im i proszę ich o wybaczenie, chcę pojednania. Wybaczam im nawet to, że nie widzą swojej winy. Ogólnie jest pojednanie, pragnienie z mojej strony pozbycia się żółci, nieprzebaczenia. Dochodzi do pojednania.

Ale teraz jest taka sytuacja. Te rany, które mi zadali w dzieciństwie, ich skutki trwają. Nawet po pojednaniu i przebaczeniu, to co mi zrobiono w dzieciństwie rzutuje na teraźniejszość i trwa teraz nadal. To tak jak to co uczynił nam szatan lub Adam i Ewa, że skutki grzechu pierworodnego, ta rana, trwa teraz i musimy się borykać z tym wszystkim, trudnościami, które z ich winy dosięgają też nas.

I teraz podobna sytuacja ze mną. Przebaczyłem im to z dzieciństwa, ale skutki tego zranienia trwają nadal. Powiedzmy że żywiłem urazę przez 25 lat życia. Do pojednania dochodzi powiedzmy w lipcu 2008 gdy mam powiedzmy 29 lat. Mija rok od pojednania, życie trwa. Doszło do pojednania, ale rana/skutki zranienia trwają. Mówiąc rana/skutki zranienia, nie mam na myśli żywienia urazy. Bo jak mówiłem było pojednanie. Tylko chodzi mi o chorobę i upośledzenie, które jest skutkiem tego co mi czyniono.

Chodzi mi o to, że minęło na przykład 10 lat od pojednania, a ja dalej zmagam się z trudnościami i krzyżem, związanym z tym uszkodzeniem jakie mi zadali. I teraz w pewnym momencie znów zaczynam ich nienawidzić i żywić urazę, bo jakby skutki tego co zrobili/robili wtedy, teraz utrudniają mi życie. Żyję dalej po pojednaniu, ale upośledzenie, które jest winą ich rany, nagle mnie przytłacza i pytam siebie: „kto ci to uczynił? Oni”. Jak gdyby to, że te skutki są teraz, jest powodem, że znów zaczynam ich obwiniać i mieć do nich urazę i jak gdyby znów muszę im przebaczać.
I mi się wydaje, że zawsze będzie wracała uraza, dopóki skutki zranienia nie zostaną uleczone, dopóki rana się nie zagoi. Nie rana nieprzebaczenia, tylko rana choroby, która jest ich winą. Czyli dopóki nie wyzdrowieję, bo ilekroć choroba, która jest ich winą mnie przytłacza, to wiem, kto mi ją uczynił i znów zaczynam ich nienawidzić, bo wiem że to przez nich. Wydaj mi się, że uzdrowienie skutków, choroby, upośledzenia, będzie dopiero szansą na ostateczne przebaczenie im, bo wtedy nie będę musiał ich obwiniać i ponownie nienawidzić, bo już nie będzie choroby, którą na mnie sprowadzili. Bo te pretensje inaczej by powracały, bo my się tu pojednujemy przebaczamy sobie, a skutki i choroba trwa. Ktoś całe dzieciństwo znęca się psychicznie nad kimś, potem reflektuje, przeprasza za to, skrzywdzony przebacza, ale musi się resztę życia zmagać z upośledzeniem emocjonalnym psychicznym życiowym, które krzywdziciel zadał. On sobie w jednej chwili przeprasza, a ty musisz się zmagać z chorobą, która jest jego winą do końca życia na przykład (albo do uzdrowienia).
Konkretnie – przebaczyłem im 2 lata temu, ale tak jak piszę upośledzenie trwa. Przytłacza mnie fobia społeczna, homoseksualny pociąg, nerwica, trudno mi żyć z ludźmi, boję się wszystkiego. Zatem przebaczyłem im wtedy, ale teraz widzę skutki które trwają. I znów odżywa uraza i obwinianie ich i znów trzeba się pojednywać. I tak chyba będzie w nieskończoność, bo dopiero wtedy chyba będzie ostateczne pojednanie, gdy uleczona zostanie choroba, bo jak długa trwa choroba, to jest możliwość: „o popatrz, tu niedomagasz, tu jesteś upośledzony, masz kłopoty z tym, boisz się, masz skłonności homoseksualne, nie jesteś mężczyzną – wiesz kto ci to uczynił i czyja to wina”. I wtedy znów zaczynam mieć do nich urazę, już jakby nie za te fakty z przeszłości, tylko za to co trwa teraz, za skutki przeszłości, które są chorobą w teraźniejszości.
Jak sobie z tym radzić? Czy rzeczywiście jedyną szansą na ostateczne przebaczenie winowajcy jest uzdrowienie ze skutków ran, które nam zadał? Bo inaczej wszystko będzie powracało?
Chyba tylko Chrystus jest cały w ranach a nie psioczy na tych, którzy mu je zadali, mimo że te rany będą widoczne stale i trwają. Może mam cierpliwie nieść ten krzyż, i nie narzekać na historię życia, może o to chodzi? Choć łatwiej by było, jakbym został uzdrowiony, to wtedy nie byłoby pokusy do powracania z urazą do tych którzy są przyczyną tej choroby.
Przepraszam za tak długi list. Starałem się jakoś uchwycić to o co mi chodzi. Proszę o jakąś radę, na podstawie tego co opisałem. Bardzo dziękuję.

Odpowiedź:

Co powiedzieć... Bardzo mi Pana żal. Serio. Szczególnie poruszyło mnie gdy pisał Pan o tym, że wybaczył,  a rodzice uważają, że żywienie urazy to Pana problem, że oni przepraszają za dawne u już.... Nie wiem o co konkretnie chodzi, czy Pana oskarżenia pod och adresem nie są przesadzone, ale wydaje mi się, że takie potraktowanie człowieka, którego się skrzywdziło jest nieuczciwe.... I jeśli skutki zła trwają, trzeba by zrobić coś więcej niż tylko przepraszam. Choćby to miało być tylko okazanie większego zrozumienia i większej delikatności...

Co poradzić.... Skoro był już ten akt przebaczenia, to nie ma chyba sensu go powtarzać. Gdy w przytłoczeniu dolegliwościami przychodzi złość i ochota na ponowne obwinianie rodziców.. Cóż... Najlepiej by w takich razach rozum panował nad uczuciami. Uczuć zmienić się nie da, tego poczucia krzywdy, osamotnienia, niezrozumienia. Ale można rozumem negatywne emocje opanować i starać się swoją wolą wybierać zawsze to, co dobre. Warto przy tym pamiętać, ze uczucia same w sobie nie są grzechem. Może się on pojawić, gdy tym negatywnym emocjom ulegamy i zaczynamy pod ich wpływem czynić jakieś zło...

Co więcej? Nie wiem. Wydaje mi się, że warto w życiu koncentrować się na tym co dobre. To znaczy nawet kiedy człowiek widzi, że coś robi źle, że ulega złu i chciałby siebie czy kogoś innego za to obwiniać.... To chyba lepiej to zostawić, a starać się robić coś dobrego. Jeśli mogę coś radzić, to zacząłbym od życzliwości wobec ludzi. To właściwie nic nie kosztuje, a jest bardzo cenne. Nawet jeśli to tylko takie drobiazgi, jak "dzień dobry" powiedziane sąsiadowi, przytrzymanie drzwi, gdy można by je przed nosem mu zamknąć czy zapytanie o samopoczucie jego psa. Takie drobiazgi są bardzo ważne w budowaniu atmosfery pokoju i życzliwości. I wydaje mi się, że choć są takie niepozorne znaczą więcej niż wielkie dzieła...

J.

 

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg