LOVE 30.08.2016 20:19

Szczęść Boże.

1. Czym jest miłość w kontekście twierdzenia, że współżycie w małżeństwie powinno być wyrazem miłości?

Miłość nie jest przecież zauroczeniem ani namiętnością. Nie jest też zwyczajnym szacunkiem do żony/męża. Więc czym jest?

Miłość traktowana jako pragnienie dobra dla kogoś, a nawet najwyższego dobra (zbawienia) odnajduje się jakość w kontekście współżycia małżeńskiego?

Przy czym nie chodzi mi tutaj o młode, pełne pasji i namiętności małżeństwa i ich stosunki, ale o współżycie w małżeństwach z wieloletnim stażem, gdzie nie ma już zauroczenia i ogromnej namiętności.

Wyobrażam sobie, że wyrazem miłości może być postawa kobiety, która ma niewielkie potrzeby seksualne, nie odnajduje w seksie przyjemności lub w ogóle sprawia on jej dyskomfort czy ból. Pomimo niedogodności związanych ze współżyciem może ona się "poświęcić" dla męża i dopuszczać do stosunków seksualnych, dla jego dobra (protekcja przed pokusami i grzechem nieczystości w jakiejkolwiek formie). Nauka Kościoła zresztą do tego zachęca. To poświęcenie kobiety jest szczytne.

Jakim jednak wyrazem miłości może być współżycie ze strony mężczyzny? Mężczyzna dąży do stosunku z chęci zaspokojenia własnej potrzeby. Może trochę upraszczam, ale współżycie dla mężczyzny to akt egoistyczny. "Brania" od żony i czerpania przyjemności. Rozładowanie własnego napięcia.

Co więcej mężczyzna bardzo często wie (małżonkowie przecież się znają), że kobieta dopuszcza współżycie z poświęceniem, np że odczuwa dyskomfort, albo wręcz ból, nie ma i nie może mieć żadnej przyjemności. A mimo wszystko do tego współżycia dąży z chęci zaspokojenia własnej potrzeby.

Nauka Kościoła dopuszcza takie współżycie, a nawet do niego nakłania widząc w nim remedium na zachowanie trwałości małżeństwa. W jaki sposób mężczyzna w małżeństwie podczas takiego współżycia "dla dobra małżeństwa" daje wyraz miłości?

To że ze względu na przewagę fizyczną mógłby wymuszać, bić i "brać" żonę kiedy ma na to ochotę, a tego nie robi, trudno nazwać miłością. I tak koniec końców jakoś "wymusza" stosunek, doprowadza do sytuacji poświęcenia się żony lub po prostu godzi się, akceptuje jej poświęcenie (np. ból). Wszystko po to, by zaspokoić własny popęd. Czy to raczej nie jest wyraz egoizmu niż miłości?

Towarzyszące temu delikatność i szacunek chyba niewiele tu zmieniają (nie sprawiają, że egoizm zamienia się w miłość). To tak jakby dokonywać rozboju z niebezpiecznym narzędziem i być przy tym uśmiechniętym i uprzejmym. Rozbój dalej będzie rozbojem, a uśmiech i dobre maniery sprawcy nie zmienią w obliczu sądu kwalifikacji czynu.

2. I przy okazji drugie pytanie o grzech mężczyzny podczas takiego współżycia jak opisane powyżej. Czy mężczyzna mając świadomość, że do aktu dochodzi dzięki wyrzeczeniom kobiety sam może podczas tego aktu czerpać z niego pełną przyjemność, przeciągać go zamiast zakończyć najszybciej jak to możliwe, skupić się na swoich doznaniach? Po prostu czy może bez wyrzutów sumienia zaspokoić swoje potrzeby (które to przecież były jedynym powodem dla którego do stosunku w ogóle doszło). Czy nie dopuszcza się wtedy jakiegoś grzechu?

A jeśli popełnia grzech, to jaki jest sens aprobowania współżycia "dla dobra małżeństwa", skoro podczas takiego współżycia kobieta musi się poświęcać (w jakiejś formie cierpieć)a najważniejszy cel w tym całym ambarasie, czyli zwyczajne zaspokojenie popędu mężczyzny, i tak nie może zostać osiągnięty.

Bardzo proszę o rozwianie moich wątpliwości. Rzucenie światła na sprawę bo się gubię.

Odpowiedź:

Cóż mogę powiedzieć. Wydaje mi się, że w takim przypadku trzeba roztropności i umiaru. Kompromisu, który polega na ustępstwach obu stron. Mężczyzna wiedząc, że współżycie jest dla kobiety bolesne, nie powinien na nie zbytnio naciskać. Kobieta powinna mieć jednak świadomość, że on tego współżycia pragnie.

Zwróciłby uwagę na dwie sprawy. Najpierw owe ustępstwa. Dość trudno je liczyć. Ale jeśli np. przyjąć, że mąż chciałby współżycia dwa razy w tygodniu, nie jest kompromisowym zgoda na nie dwa razy w roku. Z drugiej stronie mąż nie może próbować "przechytrzyć żony" i mówić, ze chciałby współżycia codziennie, po to by jako kompromisowe uznać owe dwa razy w tygodniu. To kwestia pewnej uczciwości małżonków....

No i to drugie.... Nie wiem, czy kobieta w takim wypadku jednak nie powinna podjąć jakiegoś leczenia. Bez tego rodzi się pytanie o uczciwość żony...

J,

 

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg