Gość 02.06.2012 04:14

Szczęść Boże...
Już w kilku miejscach słyszałam - kiedyś nawet od księdza na spowiedzi - że nie można obwiniać się, że jest się grzesznym, nie można chcieć przestać grzeszyć, bo nie jest możliwe, żeby człowiek na ziemi przestał grzeszyć. Rozumiem, że człowiek jest niedoskonały i zawsze coś tam będzie nie tak, czegoś nie będzie rozumiał, w czymś tam się zapomni albo pojawi mu się nowa zła skłonność - ale czy nie jest naszym celem zmierzać do bezgrzeszności mimo wszystko? Jestem bardzo mocno uwikłana w pewien grzech, można nawet powiedzieć, że przez większość czasu jestem w stanie grzechu; chcę to zmienić i chcę ten grzech porzucić (nawet, jeśli na jego miejsce miałyby przyjść jakieś inne), a tu mi mówią, że się nie da. Doprowadza mnie to do rozpaczy (dosłownie)! Jak mam walczyć z tym grzechem, z góry zakładając, że nigdy do końca nie wygram? Jaki jest w takim razie w ogóle sens walki z grzechem? Przecież podobno byli i są tacy, którzy od jakiegoś momentu nie popełniali ciężkich grzechów - święci...

Druga sprawa. Też się spotkałam kilkakrotnie - min. tu, w odpowiedziach - z twierdzeniem, że jak się popełniło ciężki grzech, to modlitwa przestaje "być skuteczna", docierać do Pana Boga. Czy to prawda? Jeśli tak, to przerażające!! Jak powiedziałam, ja się non stop zmagam z grzechem, więc właściwie oznaczałoby to, że moja modlitwa jest w większości i tak beznadziejna! Czy naprawdę Pan Bóg "nie chce ze mną gadać", kiedy nie jestem wobec Niego do końca w porządku? Jak mam zatem się poprawiać, jak mam być blisko Boga, czerpać od Niego siłę, kiedy jestem niegodna, niezdolna się z Nim skontaktować? Co mam w takim razie zrobić, jak już popełnię grzech, za który żałuję i którego nie chcę przecież znowu popełnić?? Wiem, że powinno się jak najszybciej pójść do spowiedzi, ale to nie takie proste, nawet w innej sytuacji, choćby z powodu braku czasu albo innych okoliczności, w tygodniu nie bardzo jest jak; więc nawet jak chodzić co niedzielę, to co pomiędzy?... Zupełnie nie wiem, co z tym zrobić...
Bóg zapłać za odpowiedzi...

Odpowiedź:

Celem chrześcijanina jest bycie doskonałym jak Ojciec Niebieski. Oczywiście zakłada to także bezgrzeszność, ale jest chyba czymś o wiele większym. Każe się koncentrować na dobru, nie tylko unikaniu zła. To dobro ma potem szansę wypełnić człowieka, gdy zrezygnuje ze zła...

Nie wiem oczywiście o co chodziło spowiednikowi, bo na podstawie tego, co napisałaś moglibyśmy się bawić w głuchy telefon. Ale na pewno warto koncentrować się na dobru. Ciągłe tropienie w sobie zła, bez zważania na dobro, wykoślawia człowieka...

Z grzechem, w który jesteś uwikłana, na pewno trzeba walczyć. Jeśli to grzech ciężki nie można go lekceważyć.  Na pewno się uda. Tylko być może metodę obrałaś niewłaściwą. Z grzechem bywa jak z żywopłotem. Człowiek próbuje go okiełznać, a tu ciągle coś wyrasta i nie pozwala na utrzymanie się w ryzach. Czasem warto lepiej nie tyle radykalnie go zwalczać co stopniowo wyciszać pragnienie popełniania go. A jedyne co Ci odbierze na stałe ochotę do niego, to jakieś dobro, które wypełni Twoje życie, Twoje myśli i serce... Jak z alkoholem: samo mówienie "nie" nie wystarcza. Trzeba czymś wypełnić pustkę, jaka rodzi się z tego "nie"...

Pomijając sprawę tego jednego, konkretnego grzechu faktycznie jest tak, że im człowiek bliżej Boga tym więcej widzi swoich "małości". Wielkim polem są tutaj zaniedbania. Zawsze można było zrobić więcej, lepiej. O tym pewnie mówił spowiednik. Że takie wyrywanie poszczególnych chwastów nic nie daje. Bo człowiek odkrywa nowe. Trzeba wysypać elegancki szuterek. Może coś spod niego czasem wyrośnie, ale łatwiej będzie wyrwać..

Metoda "na wyrywanie chwastów" jest o tyle niedobra, że jak już człowiek uzbiera cała ich kupkę może nie zauważyć, że oto zaatakowała go pokusa największa, najbardziej zagrażająca życiu duchowemu człowieka: pycha. Człowiek przekonany o swojej bezgrzeszności wpada wtedy w najgorszą pułapkę. Bo za pycha przyjdą i inne grzechy. A przekonany o swojej bezgrzeszności człowiek ich nie widzi...

Trochę może mętnie, ale tak jakoś to widzę. Podsumowując: staraj się wypełnić swoje życie dobrem, a grzechem, który Cię trzyma walcz. Niech powoli dobro wchodzi na miejsce zła...

2. Nieskuteczność modlitwy... To nie tak. Cała ta koncepcja o nieskuteczności modlitwy w stanie grzechu ciężkiego ma pewne istotne podłoże, o którym czasem się zapomina. Chodzi o życie wieczne. Kiedy człowiek trwa w grzechu ciężkim grozi mu wieczne potępienie. Bóg może wysłuchać modlitwę takiego człowieka o np. dobre stopnie w szkole. Problem w tym, że to nic nie da. Człowiek trwający w grzechu ciężkim nie otrzyma najważniejszego: życia wiecznego. Po co mu dobre stopnie w szkole?

Modlitwa w stanie grzechu ciężkiego jest więc trochę jak prośba chorego na raka, by Bóg uzdrowił go z trądziku młodzieńczego. Bóg, żeby człowiek żył, musi najpierw zając się tym poważniejszym... I może chcieć skłonić człowieka do zmiany życia różnymi doświadczeniami. Np. niewysłuchaniem prośby też...

Trzeba jednak koniecznie dodać: taka modlitwa zawsze ma sens. W najgorszym wypadku przygotowuje człowieka do nawrócenia. Przecież ktoś, kto prosi Boga o pomoc zapewne będzie chciał jakoś wyrazić Bogu swoja wdzięczność, czyż nie? Prosząc np. o uchronienie przed chorobą nieuchronnie usłyszy w swoim sumieniu: "no tak, jak chcę od Boga zdrowia, a czym się Mu odpłacam?". Naprawdę ta modlitwa ma sens.

No i trzeba też dodać jeszcze jedno: nawet jeśli modlitwa w stanie grzechu ciężkiego jest "martwa", to wszystkie łaski "odzywają:, gdy człowiek jedna się z Bogiem. Na pewno więc nigdy nie powinniśmy  rezygnować z modlitwy na zasadzie "bo się nie opłaca". Opłaca się zawsze. Każda modlitwa buduje (lub odbudowuje) nasza więź z Bogiem...

Powodzenia

J.

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg