Wspierająca 13.08.2025 07:40

Mam takiego kolegę, co uważam go za przyjaciela.

(...)

1.Czy mam grzech, że pomimo takiej złej przeszłości z nim "jestem", mimo, że nie odwzajemnia moich uczuć i może być mi ciężko? Czy łamię 5 przykazanie szkodzenia sobie na zdrowiu, że nie rezygnuje z tego kontaktu i mam świadomość, iż może nic z tego nie powstać? Zdarza mi się płakać, mówić że mi go brakuje.

2.Jeszcze mówię mu wprost co chcę czasami. Że wyjdźmy razem. Bo komunikacja jest kluczem. A jak mówią, facet bez tego się nie domyśli nigdy. Nawet sam mi to zaproponował, że jest otwarty. To światełko w tunelu. Czy grzeszę, że mimo smutku i złości na introwertyzm jego nie tracę nadziei? Że z drugiej strony tłumaczę sobie, że może być mu trudno się otworzyć po takich przeżyciach, a nie, że mnie "olewa" kolokwialnie mówiąc? W końcu sama nie miałam łatwego życia. Rozum mówi nie i że to szlachetne że go wspieram. Wiem, długo ale męczyło mnie to.
Proszę serdecznie o ukrycie tej wrażliwej części o jego życiu.

Odpowiedź:

1. Nie widzę grzechu szkodzenia sobie na zdrowiu w tym, że lubi Pani trudnego człowieka; człowieka, który ma swoje mankamenty i czasem Panią denerwuje. To żaden, najmniejszy grzech. Bo, gdy się tak zastanowić, faktycznie szkodzi Pani na zdrowiu? Nie wydaje mi się... Raczej co najwyżej czasem źle wpływa na Pani samopoczucie, ale bez faktycznego związku ze zdrowiem...

2. Nadzieja, że ktoś się zmieni nie jest grzechem. Bo niby na czym miałoby polegać zło tej sytuacji? Przecież znajomy nie powoduje jakieś szkody w Pani życiu; nie sprowadza Pani na złą drogę, nie namawia do złego... A sam wydaje się nie tyle zły, co trudny, po przeżyciach. Dlaczego więc grzechem miałaby być nadzieja, że się z tych swoich zranień wykaraska?

J. 

 

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg