Niepewny kierowca 08.08.2025 15:57

Niech Będzie Pochwalony Jezus Chrystus!

Mam pytanie co do bezpieczeństwa jazdy autem. Pamiętam odpowiedzi, w których Odpowiadający pisał, że jak ktoś stara się jeździć bezpieczenie a przez przypadek popełni błąd bez poważnego skutku, to nie jest to grzech ciężki.

Ja ostatnio miałem nieco inną (moim zdaniem) sytuację... Pomagałem znajomemu przewozić rzeczy na targ. Auto miałem wypchane "po brzegi", także tylne szyby były zasłonięte w 99%. Zjeżdżając w boczną uliczkę uświadomiłem sobie, że zaraz, tu jest przejazd rowerowy, muszę się obejrzeć i niestety - w lusterku przejazdu już nie widziałem (samochód był juz nieco skręcony), a w tylnej szybie widziałem tylko malutki fragmencik. Trochę spanikowałem i po prostu jak przez moment (kilka sekund) nic nie podjechało, to powoli zacząłem się toczyć, aż nie przejechałem skrzyżowania. Zrobiłem co mogłem (w swoim mniemaniu w tej chwili), żeby nikogo nie potrącić, ale pewności co do tego nie miałem.

Albo ruszam z miejsca, nie rozglądam się np czy od tyłu nikt się nie zbliża do auta - skoro nie widzę przed maską, to wydaje się niepotrzebne upewnianie, że ktoś od tyłu/boku za chwilę przed tą maską nie będzie. Ale może niepotrzebnie ryzykuje? Nie wiem, jak tutaj osądzać takie niepewności. Mam wrażenie, że jak nie skanuję cały czas tereny dookoła, to popełniam grzech, bo zawsze może np dziecko wybiec.. niby jasne, że nie wolno nikogo narażać, ale czy w przykładowych wymienionych przypadkach faktycznie naraziłem? Czy faktycznie popełniłem grzech ciężki, jak mi sumienie sugeruje?

Bóg zapłać za rozwianie wątpliwości, bo mam wrażenie że ostatnio co nie wejdę do auta to czuję grzech ciężki, bo przecież mogłem bardziej się rozglądać, bardziej skupić, itd...

Odpowiedź:

W obu wypadkach nie widziałbym żadnego, najmniejszego grzechu. Czemu?

W pierwszym wprawdzie nie miałeś pewności czy ktoś się nie zbliża, ale jadąc powolutku dałeś ewentualnemu zbliżającemu się czas na reakcję. To dobrze. Trudno powiedzieć, że to narażanie kogokolwiek. Bo przecież ten jadący rowerem też ma oczy, prawda?

Podobnie w drugim wypadku. Normalne, że człowiek, także ruszając samochodem, patrzy przed siebie. Ale w jego polu widzenia jest też to, co dzieje się po bokach. Zarejestrowałby, że ktoś idzie, gdyby ten ktoś był naprawdę blisko. Nie ma potrzeby obwiniania się o to, że się przy ruszaniu nie obejrzało na boki, a już zwłaszcza, ze się nie zajrzało, czy nie idzie ktoś z tyłu. Przecież ruszasz do przodu, prawda? Na dodatek samochód ruszając ma niewielką prędkość. Pewnie wielkiej krzywdy komuś, kogo by w takiej sytuacji stuknął i tak by nie zrobił. Przecież nie ruszasz z piskiem opon, prawda? 

Nie widzę tu powodu do mówienia o jakimkolwiek grzechu.

Nawiasem mówiąc... Nie tylko prowadzenie samochodu, ale i spacer po parku to w jakiejś mierze ryzyko. Tylko że ciągle mówimy o ryzyku tak małym, że trudno podjęcie takiego ryzyka uznać za moralnie naganne. Rozsądek mówi, że nie ma co panikować i robić z igły wideł. Nasze czyny musimy oceniać roztropnie i z umiarkowaniem. Inaczej, jeśli podjęcie jakiegokolwiek, najmniejszego nawet ryzyka uznamy za grzech, nie będziemy mogli ruszyć się z domu. A to z kolei też jest związane z ryzykiem - chorób związanych z brakiem ruchu. Nie da się żyć nie podejmując żadnego ryzyka. Chodzi o to, by niepotrzebnie nie ryzykować tam, gdzie jest ono już większe. Ot, zbyt szybka jazda: na reakcję, gdy coś się wydarzy może braknąć czasu. Albo wyprzedzanie na zakręcie: że z przeciwka pojedzie inny samochód  jest nie tak znów mało prawdopodobne...

J. 

 

więcej »