Anatolia 09.11.2009 14:43

Szczęść Boże!


Od dłuższego czasu zmagam się z nerwicą natręctw. Im bardziej chcę być "idealna", bezbłędna itd., tym trudniej mi z nią żyć. To zaburzenie nerwowe określane jest mianem obsesyjno-kompulsywnego, czyli albo osoba ma natrętne myśli, z którymi walczy czy wykonuje ciąg konkretnych myśli, by odżegnać coś złego, albo występuje to w formie powtarzania czynności, np. wielokrotnego wykonywania czegoś. Pewnie Ojciec się już domyśla, że podłożem takiego zaburzenia jest strach przed karą, że coś się złego stanie, jak się nie zrobi tak, jak wg osoby dotkniętej tą przypadłością powinno się postąpić. A to prowadzi do błędnego koła, z którego np. ja nie potrafię się wyrwać. Ponieważ podłoże nerwicy leży w błędnym myśleniu, żeby się jej pozbyć, ani zioła, ani leki nie wystarczą. Potrzebna jest terapia, człowiek sam musi pracować nad sobą, żeby nie dopuszczać do przejmowania się każdą drobnostką, wtedy kompulsje i obsesje ulegają wygaszeniu. Piszę tutaj o tym, bo mój problem koncentruje się przede wszystkim na wierze. To znaczy na niechcianych bluźnierczych myślach, czy skrupułach, które mnie strasznie męczą. Dowiedziałam się, że ostatnim pomysłem, by z tego wyjść, jest reagowanie i przepędzanie każdej z takich myśli itd., bo wówczas wraca ze zdwojoną siłą. A ja do tej pory tak robiłam, spinałam się nerwowo w czasie modlitwy czy jak mnie coś nachodziło, żeby pokazać, że ja nie chcę tak myśleć itd., żeby nie było grzechu i żeby to nie wyglądało tak, że coś mam przed oczami w głowie złego i nic z tym nie robię. Ale niestety nie mam na taką postawę siły, to tylko pogarsza mój stan i ostatnio zaczęłam mieć znów kłopoty z sercem, bo te walki z myślami nawet poprzez modlitwę mnie męczą. Te myśli pojawiają się, żebym czuła się ciągle winna i żeby koło się zamykało. Wiele lat cierpiałam na depresję wywołaną przez nerwicę właśnie. Ostatnio jeszcze bardziej zbliżyłam się do Kościoła, pragnę żyć w stanie łaski uświęcającej, więc tym razem obsesja skupia się na moim sumieniu. Ale ja chcę móc praktykować w spokoju, nie chcę odsuwać się od sakramentów i modlitwy, żeby to ustąpiło. Nie mam woli grzeszyć myślami, nie chcę tego, czasem udaje mi się zobaczyć, że to tylko pokusy, to co się pojawia, a mnie zasmuca, bo nie akceptuję tego, co jest złe.
Dowiedziałam się, że istnieje sposób na to, żeby się tych myśli pozbyć: jak pojawiają się wątpliwości, złe myśli itd, spokojnie nie zwracać na to uwagi i z tym nie walczyć, czekając aż samo odejdzie, dalej zajmować się tym, co w danej chwili się robi, bez zbytnich emocji, strachu i w ogóle reagowania na te myśli. Podobno sposób działa, tylko czy ja jako katoliczka mogę go wykorzystać? Pewien ksiądz zalecił chorej osobie właśnie taki sposób, żeby z samego rana pomodlić się do Boga i od razu rano przeprosić go za wszystko złe i niechciane, co będzie przechodzić przez głowę przez cały dzień, a potem nie zwracać uwagi na te myśli, tylko zachować spokój i czekać, aż odejdą. I tej osobie się udało, myśli przestały się pojawiać. Proszę mi wierzyć, to żadna przyjemność przechodzić przez np. bluźniercze myśli, kocham Jezusa Chrystusa, nie ma tu mowy o jakiejkolwiek akceptacji takowych, tylko o tym, by organizm przestał je wykorzystywać do zastraszania samego siebie, a zaczął skupiać się na tym, co w danej chwili robię: rozmowa, nauka, praca, modlitwa, a nie jak do tej pory ciągłe ich odpędzanie, przez co powracają, albo niepodejmowanie jakichkolwiek działań i kontrolowanie myśli, żeby żadna nie przyszła, spinanie się i niemożność podejmowania codziennych zadań w obawie, że mi się wymknie kontrola nad nimi i że znowu albo zacznę płakać albo się biczować, i nie będę w stanie dokończyć tego, co zaczęłam robić, bo w ten sposób nie wyjdę z tej przypadłości... Nie chcę słuchać pomysłów psychologii niechrześcijańskiej, która prawdopodobnie na jakiś czas zakazałaby mi praktykowania. Musi być inny sposób, żebym jednocześnie mogła praktykować i nie niszczyć sobie zdrowia zadręczaniem się. Wiem, że to trudny temat, ale proszę chociaż spróbować mi powiedzieć, jak najlepiej osoba z takim problemem jak ja powinna sobie radzić z takimi rzeczami?


Z Panem Bogiem

Odpowiedź:

Nie jestem ojcem, jestem osobą świecką...

Rada, jakiej ów ksiądz komuś udzielił jest chyba dobra. Nie może się Pani bać. Rzeczywiście najlepiej już z góry przeprosić Boga za te myśli i powiedzieć Bogu, ze nie ma się go zamiaru tymi myślami obrażać, ale że trudno człowiekowi wyłączyć własną głowę. Pani tych myśli nie akceptuje, więc nie są grzeszne. Są tylko pokusą, której zresztą Pani nie ulega...

To wydaje się najważniejsze: niech się Pani nie boi, że niechcący Boga obrazi. Tylko zło popełnione świadomie i dobrowolnie jest grzechem. A natrętne myśli nie są przecież dobrowolne. Co innego, gdyby Pani sama te myśli wzbudzała, sama do nich dążyła, z lubością się na nich zatrzymywała. Ale - nawiązując do ostatniego - jeśli są Pani udręką, nie ma mowy o grzechu...

Więc... Niech Pani porzuci strach. Bóg jest dobry.

J.
Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg