kawaler 07.08.2009 03:32
Witam wszystkich średnio ciepło..
powitałbym goręcej, ale od kilku dni biję się z myślami w dość istotnym dla mnie temacie, który zdołał zachwiać moją równowagą emocjonalną na tyle, że nie potrafię pałać szczęściem i pozytywnymi emocjami.
Temat nie dający mi spokoju, a właściwie pytanie na które nie znam prawdziwej, dającej mi pewność odpowiedzi dotyczy współżycia seksualnego w kolejnym małżeństwie zawieranym po śmierci jednego z małżonków.
Na szczęście ja nie jestem w takiej sytuacji (póki co kawaler) i oby mnie w przyszłości śmierć nie rozdzieliła z żoną na długie lata. Spokoju mi nie daje to, że z niepewnych źródeł doszły mnie takie zdania iż Kościół nie widzi niczego złego w powtórnym zawieraniu związków małżeńskich jak również miałby nie widzieć grzechu we współżyciu seksualnym byłej wdowy, lub wdowca...
O ile kolejne małżeństwo jestem skłonny w takich sytuacjach pojąć i nie reagować oburzeniem, to jednak odnośnie współżycia cielesnego już nie. Są białe małżeństwa, wiem o tym i do tej pory myślałem, że tak to powinno wyglądać, że kolejne małżeństwo (wdowy, wdowca), może być już tylko białym małżeństwem, niedawno jednak doszły mnie zupełnie inne głosy w tej sprawie i jestem teraz zdezorientowany. Nie potrafię tego pojąć, że słowa przysięgi małżeńskiej miałyby "określony termin ważności"...
"ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską, oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci" ...a po śmierci ma być co? Czy te wszystkie, wielkie słowa stają się wtedy puste? Nic nie warte? Czy ten mąż, albo żona po stracie swego męża, może sobie już zmarłego nie kochać, poznać ciało kolejnego męża i teraz on ma być dla niej wszystkim tamten zmarły się nie liczy? Zmarły miałby na to wszystko patrzeć z góry? Czy tutaj nie powinno odezwać się sumienie?
Zawsze myślałem że te słowa są ponadczasowe, nie mają żadnych terminów, a teraz kilka osób zasiało we mnie taką niepewność, że śmierć jednego z małżonków miałaby to wszystko przekreślić. Człowiek przecież nie cały umiera, nadal jest w jakimś stopniu obecny. Nie potrafię w to uwierzyć, jeśli tak faktycznie jest, żeby Bóg na to zezwalał i nie widział grzechu. Dla mnie słowa przysięgi małżeńskiej będą mocniejsze niż śmierć, ale już sama myśl, że po nagłej i przedwczesnej śmierci jednego z nas, drugie może sobie układać życie z kolejnym - kolejną, współżyć z nim... dla mnie byłaby to nadal zdrada, ja tak nie chcę, ani ona mam nadzieję też i staram się nie dopuszczać myśli, że seks w kolejnym małżeństwie byłej wdowy lub wdowca miałby być równie mile widziany Panu jak i wtedy gdy jeszcze współżyli ze sobą w pierwszym małżeństwie. Życie nie kończy się tu na ziemi i nie warto z niego brać garściami, bo co powiedziałaby mi żona, gdy już przejdzie na drugą stronę, gdy spotka się ze mną? Może dla kogoś to o czym tu piszę jest robieniem z igły widły, ale nie dla mnie, ja fizycznej miłości nie postrzegam jak zwykłej przyjemności z poziomu słodkiego deseru, dla mnie ta sfera to świętość.. tylko, a raczej AŻ ona cała dla mnie, a ja dla niej i nikogo innego choćby nas ta śmierć miała na kilka dekad rozdzielić.
Mój dylemat, tak jak na początku wspomniałem dotyczy właśnie tej sfery intymnej w związku. Wdowa może poślubić kolejnego mężczyznę, a jak jest odnośnie współżycia seksualnego? Czy wiara katolicka zezwala w takich przypadkach wyłącznie na białe małżeństwo?
Przyznam, że w moim odczuciu inne rozwiązanie jest grzeszne, podłe, wręcz woła o pomstę do nieba.