zatroskana 10.07.2009 22:01

Szczęść Boże.
Nasze małżeństwo trwa kilkanaście lat. Dla mnie jest ono wielkim cierpieniem. Pewnie zabrzmi to dziwnie, ale przez te wszystkie lata mąż odmawiał mi współżycia. Tylko kilka pierwszych miesięcy po ślubie było "normalnych". Potem to już było coraz gorzej. Wydaje mi się, że zrobiłam juz wszystko, aby ratować ten związek (cierpliwie czekałam, znosiłam jego humorki, caly ciężar prowadzenia domu przejęłam na siebie, próbowałam rozmów na ten temat, nakłaniałam do terapii małzeńskiej itd...). Na dzień dzisiejszy atmosfera w naszym domu jest bardzo napięta....Mąż jest młody, zdrowy, nie nadużywa alkoholu, ma dużo czasu na wypoczynek, nie wchodzi w grę inna kobieta...Jemu po prostu tak jest wygodnie...On nie widzi żadnego problemu, twierdzi, że to ja mam z sobą problem...To wszystko powoduje nawracające u mnie depresje...Ponieważ mąż nie chciał, sama uczęszczałam na terapię małżeńską (przez kilka lat). Tylko wiara w Boga i rozmowy z terapeutką pozwalają mi na "normalne" funkcjonowanie, pracę zawodową. Jestem osobą wykształconą, zadbaną, mam powodzenie u mężczyzn, ale jestem osobą bardzo wierzącą i nie zdradzę go. Mąż już swojego stanowiska na ten temat nie zmieni...
Czy jest jeszcze coś, co mogę zrobić? Czy jest jeszcze dla mnie jakaś nadzieja?

Odpowiedź:

Odpowiadającemu nie przychodzi nic sensownego do głowy. Pewnie niewiele można zrobić, skoro nawet terapeutka nie pomaga. Jeśli mąż nie zmieni swojego stosunku do Pani, to pewnie nie ma nadziei, o która Pani pyta...

Odpowiadający nie zna państwa charakterów, temperamentów itd. Ale czasem, gdy współmałżonek zbytnio się przyzwyczaja do tego jak jest, pomaga pewne odsunięcie się od niego. Żeby nie tyle usłyszał, ale odczuł, ze coś jest nie tak... Oczywiście bez przesady...

J.
Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg