Bunia 11.08.2008 14:52
Mam dylemat moralny. Osiem miesięcy temu zmarł mój mąż. Nasze pięcioletnie małżeństwo było pasmem cierpień spowodowanych jego chorobą alkoholową i przemocą w rodzinie. Tuż przed jego śmiercią podjęłam ostateczna decyzję o rozwodzie, gdyż kolejne próby ratowania związku (m.in. poprzez terapie) nie przyniosły żadnych rezultatów. W sumie noszę żałobę po nim, bo tak mi nakazuje sumienie chrześcijanina, ale nie odczuwam ani żalu, ani bólu po jego stracie. Czasami mam wręcz wrażenie, że Bóg w ten sposób chciał uwolnic mnie i dzieci od tej traumy. Mój dylemat dotyczy właśnie owej żałoby po mężu, bo to sie kłóci trochę z tym, że nie odczuwam żalu jak po stracie naprawde bliskiej i kochanej osoby. W ostatnim okresie naszego małżeństwa po prostu dotarło do mnie, że go już nie kocham z powodu tych wszystkich przykrych i bolesnych rzeczy, których doznałam z jego strony. Czy jestem jakaś amoralna, bo chciałabym juz nie żyć przeszłością i sie od tego odciąć? Nie chce, żeby ludzie patrzyli na mnie z litością, bo zostałam sama z dwójką dzieci, bo zmarł mi mąż.....bo tak na prawdę, to dopiero teraz oddycham z ulgą.