Paula 30.06.2008 00:20
Żałuję, że Bóg istnieje. Bo gdyby nie istniał, to nawet gdybym całe życie cierpiała, po śmierci przynajmniej miałabym spokój bo nic bym już nie czuła. A tak będę się musiała dalej męczyć tu może jeszcze wiele lat, a potem zamiast ulgi czeka mnie wieczne, niewyobrażalnie wielkie cierpienie. Bóg może zbawić wszystkich..I co z tego? Ja Go nie kocham, nie mam ochoty z nim rozmawiać, jeśli już to robię, to odmawiam na siłę Ojcze nasz. Zresztą ja nikogo nie kocham, nie chcę nikogo krzywdzić, ale też bardzo nie chcę robić czegokolwiek dla innych, nawet drobnych rzeczy. Najchętniej byłabym zupełnie sama. Zresztą dla siebie też nie lubię nic robić, np. nienawidzę sporządzać posiłków i potem ich jeść. I to nie jest jakaś chwilowa słabość, tak jest od lat. Kiedyś chodziłam do spowiedzi, ale już przestałam. Bo to był dla mnie koszmar. Zawsze po niej byłam ogromnie zestresowana, sfrustrowana, że muszę dążyć do ideału, a wcale nie chcę. To było ciągłe robienie czegoś wbrew sobie, chciało mi się płakać. Pewnie gdybym Go kochała, to spełnianie miłosiernych uczynków byłoby dla mnie czasem radością, albo chociaż nie rodziło aż takiego buntu. A poza tym, nie wierzę w Opatrzność, ludzi spotykają tak wielkie cierpienia, bardzo się boję. Ja wcale nie chcę taka być, chciałabym Go kochać.. Dlatego proszę o radę. Zapewne nie ma jakiegoś cudownego, złotego środka.. Ale chociaż jakąś wskazówkę..