Mirek 21.04.2008 09:40
Witam
Jestem ochrzczonym i bierzmowanym człowiekiem ale nie wierze w "Boga". Bo i czemu mam wierzyć? Jestem człowiekiem nauki i w nic na co nie ma sensownego dowodu wiem że nie powinienem wierzyć. Równie dobrze teorie wiary w Jezusa Chrystusa jako Boga, świętych, códów i objawień można obalić innymi teoriami - światem równoległym itp. Czyż one nie są równie nieprawdopodobne jak to co kościów od wieków daje do wiary swoim "owieczkom". To jest jednak moje obecne podejście. Dawniej wierzyłem. Jeszcze w liceum miałem duze zachwianie wiary - poszedłem do spowiedzi i ksiądz powedział mi: "ty MUSISZ wierzyć! Popatrz na mnie, jakby nie wiara to by mnie tu nie było. Byłem schorowany jako dziecko i nie dawano mi szans na życie, a dzięki wierze i modlitwie jestem, żyje, spowiadam". Wtedy nie dlatego że ten ksiądz mi tak powiedział wróciłem do wiary, tylko dlatego że tak chciałem. Nie ufałem "Bogu" jedyną bliską mi postacią była Maryja. Potem poszedłem na studia, zmienił się mój status społeczny, wyjechałem do dużego miasta, jednakże moją "zapaść wiary" nie tłumaczyłbym tym że sie zachłystnąłem swobodą a tym że na studiach medycznych na jakich jestem nauczono mnie że coś mało prawdopodobnego jest możliwe ale tylko wtedy kiedy udowodni się że jest to prawdą. Przestałem chodzić do kościoła, ale czytałem różne książki, które jednocześnie dawały mi odpowedzi na moje pytania i powodowały że jeszcze bardziej myślałem. Utwierdzałem się w tym że "Bóg" osobowy nie istnieje i że moim bogiem jest nauka. Moja obecna sytuacja jest dość dziwna. Mieszkam z siostrą w mieszkaniu ojca, który przebywa za granicą Polski, który do tej pory mnie utrzymywał, moja matka mieszka dalej w naszym domu rodzinnym. Co powinienem powiedzieć ojcu, który wymaga ode mnie abym w tym okresie wielkanocnym poszedł do spowiedzi i komunii. Nie chce i nie pójde tam, bo po pierwsze nie czuje że grzesze, po drugie nie wiem po co obcej osobie miałbym opowiadać o tym co potencjalnie zrobiłem złego (wg katechizmu katolickieco) skoro ta osoba albo sie tym nie przejmie i da mi przysłowiowy "krzyżyk na droge" albo być może potraktuje mnie tak jak ten ksiądz o którym wspominałem. Prosze o pomoc bo przecież nie chodzi o to żeby być letnim ani chłodnym - chce być zimy albo gorący. Nie mam zamiaru udawać katolika a pod spodem być ateistą i chodząc do kościoła i przyjmując świętokradczo komunie ranić wiare moich rodziców i ich samych. Nastepnym moim pytaniem jest "po co". Po co miałbym należeć do tak zdegenerowanej grupy społecznej, w której wysłannicy Chrystusa na ziemi gwałcą małe bezbronne dzieci, a osoba duchowna, która chce połozyć temu kres jest karcona i straszona karami. Po co do niej należeć skoro osoba która ma się za dobrego katolika, chodząca co tydzień do kościoła i przyjmująca komunię oczernia inne osoby i znęca się nad nimi psychicznie. I wreszcie po co należeć do niej skoro osoba której ufam - mój ojciec wiedząc że jestem wykształconym, młodym, pełnym sił człowiekiem zamiast dążyć do tego abym zrozumiał mój błąd przez rozmowe ze mną grozi mi wydziedziczeniem jak nie zrobie tego co mi nakazał - przecież te groźby są dla mnie jedynie pretekstem żeby nie wierzyć (czy to po katolicku zostawiać swojego syna nawet jeśli nie wierzy?). Prosze o pomoc i podsunięcie mi jakichś myśli i do rozmyślania i do rozmowy z nim, a także zaproponowania przeczytania jakichś lektur, które "pozwoliły by" może nie tyle wrócić na drogę katolicyzmu co zrozumieć mój błąd
Z góry dziękuje.